Owszem, piłka nożna to nie jest dyscyplina wymierna, a nieprzewidywalność to jeden z jej największych atutów. Może to nie jest matematyka, ale jednak najczęściej jest tak, że coś wynika z czegoś. Jeśli mamy świetną atmosferę, zawodników w dobrej formie, odpowiednio zmotywowanych przez trenera, który ma pomysł, to z reguły wygrywamy. Ten sam mechanizm działa też w drugą stronę. Pytanie tylko czy da się taką tendencję przełamać w ramach tego samego układu. Czy może tego dokonać Leo Beenhakker? - zastanawia się DZIENNIK.

Reklama

Prezes PZPN Michał Listkiewicz po raz pierwszy po haniebnie przegranych mistrzostwach nie zwolnił selekcjonera (wcześniej nie wahał się poświęcić Jerzego Engela i Pawła Janasa). Co nim kierowało? On sam twierdzi, że chciał przeprowadzić eksperyment i zerwać z tradycją obarczania winą za całe zło trenera. Bardziej prawdopodobna wersja jest jednak taka, że obaj panowie mają niepisaną umowę o wzajemnym wsparciu. Holender już przed mistrzostwami ogłosił, że nie wyobraża sobie pracy w Polsce jeśli w PZPN nie będzie Listkiewicza. Prezes broni go z kolei jak niepodległości, sowicie opłaca (z dodatkową niezwykle wysoką premią za awans włącznie). Niezależnie od motywów działania obu panów może jednak warto zgodzić się z Listkiewiczem i wreszcie po latach dać szansę przegranemu? Może Don Leo zdoła się podnieść, może ma na tyle charyzmy aby znów zmobilizować zawodników i zauroczyć kibiców?

>>>Beenhakkerowi puszczają nerwy

Z wielu badań wynikało przecież jasno, że naród wciąż ufał Holendrowi. Wszyscy mieliśmy świeżo w pamięci, kilka naprawdę dobrych meczów jakie pod jego wodzą udało się rozegrać, historyczny awans do finałów mistrzostw Europy. I przede wszystkim świetny styl Beenhakkera. Jawił się nam wszystkim jako postać z innej bajki. Krystalicznie czysty profesjonalista, z przejrzystymi zasadami i prostymi aczkolwiek trafiającymi idealnie w punkt mądrościami – „krok po kroku”, „team spirit”, „jasna strona księżyca” itd... Bez żadnej wątpliwości: kupiliśmy to! Seria naprawdę kiepskich meczów z tymi w mistrzostwach Europy włącznie nie do końca ten lukrowany obrazek rozmazały.

Reklama

Don Leo, który do tej pory uchodził za wytrawnego stratega i mistrza socjotechniki, wyraźnie nie potrafił jednak z tego kredytu skorzystać. Zaczął nerwowo przyjmować krytykę, od której widać po prostu się odzwyczaił. Zamiast stosować się do swoich zasad zaczął je dewaluować. Nie jest konsekwentny w nominacjach do reprezentacji, stracił pomysł na ustawienie drużyny, a „team spirit” ostatecznie uleciał po meczu we Lwowie, po którym selekcjoner odsunął za pijaństwo trzech zawodników. Beenhakker już nie tylko błyskotliwie odpowiada na stawiane pytania, ale także grzmi, przeklina, oskarża dziennikarzy, obraża się. Tak jak lekką ręką przyjął nasz zachwyt, uwielbienie i noszenie na rękach po wygranych meczach, tak kompletnie nie jest w stanie zrozumieć, że zasadnicza zmiana postrzegania go jako selekcjonera, jest spowodowana tylko i wyłącznie wynikami reprezentacji. Selekcjonera z tak ogromnym stażem, nie można przecież podejrzewać, że nie zna starej piłkarskiej prawdy: „jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz”. A przez ostatnie pół roku „Człowiek rok 2007” zdołał pokonać tylko Albanię i najniżej sklasyfikowane na świecie – San Marino. Takie są fakty.

>>>Leo zostaje i kropka

Można Beenhakkerowi współczuć i trzymać za niego kciuki, a można równie dobrze uznać, że jego czas w Polsce zwyczajnie minął. To jest demokratyczny kraj, mamy wolne media, ludzie mogą myśleć, co chcą. Argument, że zbyt częste zmiany trenerów charakteryzują tylko kraje o niskiej kulturze futbolowej nie jest prawdziwy. Leo Beenhakker tylko kilka spośród dwudziestu dwóch swoich drużyn prowadził nieco dłużej niż dwa lata. Dlatego ewentualne rozstanie z Don Leo nie będzie oznaczało, że mamy zwyczaje rodem z trzeciego świata.

Reklama

Beenhakker ma rację, że wielu ludzi ze środowiska piłkarskiego od początku życzyło mu źle, a jego kosmiczne zarobki były dla nich solą w oku, ale to nie oni biegali po boiskach we Lwowie, Wrocławiu czy San Marino, tylko grupa źle dobranych, niezmobilizowanych i będących w słabej formie wybrańców Leo. Owszem, wiadomo, że z pustego i Salomon nie naleje, a piłkarzy mamy co najwyżej przeciętnych. Ale jak to się ma do tego co nam Leo przez tyle miesięcy powiadał? Przecież jego zdaniem w Polsce mamy mnóstwo zdolnych graczy, trzeba ich tylko wyszukać i dać szansę. W pewnym sensie sam stał się zakładnikiem swojego sukcesu. Skoro przed rokiem potrafił z nich sklecić drużynę to dlaczego teraz nie?

>>>Reprezentacji potrzeba po prostu trochę czasu

Jestem w stanie zrozumieć, że niektóre histeryczne zachowania Holendra to naturalna reakcja obronna przed coraz bardziej zaciskającą się na szyi pętlą. Tak naprawdę Leo może jednak obronić się tylko na boisku. Za miesiąc czeka nas mecz z Czechami w Chorzowie. Rywale są sklasyfikowani na ósmym miejscu na świecie. Jeśli damy im radę, będzie to oznaczać, że jednak jakaś iskra tli się w tym zespole, a Beenhakker wciąż jest odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu. W przeciwnym razie, stracimy resztki złudzeń.