Ma pani za sobą dwa pierwsze starty sezonu...
I 35 godzin podróży. Jestem wykończona, nie wiem, kiedy znajdę czas na regenerację. Z reguły na drugi dzień po wyścigu czuję się znacznie lepiej niż teraz. Niestety taka długa podróż zawsze opóźnia proces regeneracji.

Jak wówczas organizuje sobie pani czas?
Różnie. Często wyciągam komputer i zabieram się za pisanie artykułów, czy to na moją stronę internetową, czy też zamówionych.

Jest pani zapaloną podróżniczką. Jak się pani podobało w RPA?
W zeszłym roku byłam na wakacjach w Kenii, było fantastycznie. A teraz w RPA byliśmy przede wszystkim w celach treningowych. Choć naturalnie coś tam udało nam się zobaczyć, mieliśmy trzy dni wolnego. Bardzo mi się podobały Góry Smocze, oglądaliśmy malowidła skalne ludu San, które są na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Co prawda nie oszaleliśmy z zachwytu, ale się było i widziało. Bardzo fajny jest ocean i oceanarium z wrakiem statku i rekinami. To piąte co do wielkości takie miejsce na świecie.

Zostałaby tam pani na zawsze?
Nie. Spotkałam w Johannesburgu jakiegoś Polaka, który mieszka tam od pod piętnastu lat i jest zachwycony. Ale moim zdaniem RPA nie jest najlepszym miejscem do mieszkania, szczególnie dla takich młodych ludzi jak ja. Wychodzenie z domu po godzinie osiemnastej jest raczej niewskazane. No, chyba że szukasz guza.

Po Pekinie było wokół pani mnóstwo zamieszania. Maja Włoszczowska stała się gwiazdą, ale czy gwiazdą kolarstwa?
Z kolarstwem na pewno jestem kojarzona. Niestety inne dyscypliny niż piłka nożna i tenis mają szansę dotrzeć do szerszej publiczności niemal tylko w czasie igrzysk olimpijskich, dlatego jest to dla mnie impreza priorytetowa. Z drugiej strony taki szał, jaki był po igrzyskach utrudnia życie. Owszem, zainteresowanie mediów jest bardzo potrzebne, choćby ze względu na sponsorów. Media są ważne, ale najważniejszy jest trening i zawody oraz dobra forma.

Jak uprawiając kolarstwo górskie, odnajduje się pani jako kobieta? Z jednej strony - zawsze piękna i uśmiechnięta, a z drugiej - znosząca znój startów, brud, zmęczenie...
Mnie ten brud absolutnie nie przeszkadza, sport jest sportem. Ale zawsze zachowuję swój kobiecy azyl. Ja także lubię fajny makijaż, fajne ciuchy, tak by poczuć się jak stuprocentowa kobieta. Z drugiej strony kocham sport i wysiłek. A rozdarte kolana? Nie robi to już na mnie większego wrażenia. Sądzę, że jest to kwestia doświadczenia i przyzwyczajenia. Czasem nawet zabawnie jest spojrzeć na pozostałe uczestniczki po zakończeniu wyścigu - całe w błocie, tak że trudno je w ogóle rozpoznać. Ale ten brud nie jest wcale taki zły, to całkiem fajne uczucie, wbrew wszystkiemu. Generalnie taki wyścig, i jeszcze do tego w trudnych warunkach, daje niesamowitą satysfakcję.

Świetnie czuje się pani przed kamerą. Sesje fotograficzne z pani udziałem dla magazynów kobiecych to gratka dla oka...
Fajnie jest pokazać, że sport jest też dla kobiet. I nie ma w tym nic złego, że czasem się wybrudzę. W żaden sposób nie odbija się to na moim wyglądzie. Wręcz przeciwnie, dzięki temu, że trenuję kolarstwo i stosuję dietę, mam bardzo ładną sylwetkę. Moja kobiecość tylko na tym zyskuje! Warto pokazywać, że kobiety mogą uprawiać sport, i to na najwyższym światowym poziomie, a w Polsce kilka takich wybitnych zawodniczek mamy. A jeśli chodzi o same sesje, to bardzo je lubię. Myślę, że każda kobieta ma w sobie trochę tej babskiej próżności i chciałaby wyjść fajnie na zdjęciu. A potem je oglądać...

O dietach sportowców krążą legendy. Same zakazy, najlepiej tylko odżywki, warzywa, jak najmniej kalorii. A pani jest w końcu fanką kuchni włoskiej. Jak pogodzić jedno z drugim?
Kuchnia włoska jest akurat dobra dla sportowców. Nie ma tam zbyt wielu ciężkich sosów ani ciężkostrawnych potraw. Pizzę akurat omijam, ma zbyt niską wartość odżywczą. Jem natomiast dużo makaronów. Tuż przed zawodami ograniczam spożywanie węglowodanów i wówczas przerzucam się na warzywa i mięso - głównie czerwone i ryby, ewentualnie drób, zero wieprzowiny. To nie jest drakońska dieta, choć mamy liczne ograniczenia. Przede wszystkim chodzi o słodycze i potrawy ciężkostrawne. Ale do wszystkiego można się przyzwyczaić, szczególnie gdy ma się wyższy cel, jak igrzyska olimpijskie. Wówczas można się dostosować i przychodzi to w miarę bezboleśnie. A jest też dodatkowy plus, bo przy zdrowej diecie człowiek zawsze czuje się lepiej.

Skąd się wzięło pani zainteresowanie matematyką?
Matematyka była jedynym przedmiotem, który nie sprawiał mi żadnych problemów ani w szkole podstawowej, ani w liceum, podobnie jak wf. Nie musiałam się jej praktycznie wcale uczyć, a i tak wszystko zdawałam na dobre stopnie. Gdy wybierałam się na studia, chciałam zapewnić sobie pewny start w przyszłość, nie sądziłam wówczas, że kolarstwo będę uprawiać zawodowo. Zdecydowałam się na matematykę finansowo-ubezpieczeniową, która jest bardzo prężnie rozwijającą się dziedziną. Sądzę, że gdybym chciała się teraz tym zająć, nie miałabym większych problemów ze znalezieniem pracy.

I zdecydowałaby się pani na pracę w systemie 9-17? Osiem godzin za biurkiem?
Niewątpliwie przyzwyczaiłam się do życia w dużym ruchu i nie wyobrażam sobie, aby miała to zmienić. Raczej nie zamierzam pracować w zawodzie. Ale zobaczymy, jeżeli okoliczności mnie zmuszą, to kto wie...

Niedawno po raz pierwszy wystąpiła pani przed kamerą jako reporter podczas Tour de Pologne. Jak pani ocenia swój debiut?
Mam do siebie wiele zastrzeżeń. Ale jak na debiut to nie było tak źle. Zawsze porównuję się jednak do najlepszych, a trening czyni mistrza i mam nadzieję, że będę miała okazję jeszcze potrenować i nie raz sprawdzę się w tej roli. A w przyszłości kto wie, może dołączę do dziennikarskiego grona. W ogóle kobiet w mediach sportowych jest jeszcze za mało...






























Reklama