Przenosi się pan do Cracovii?
Nie ma takiego tematu. Wiem, że przysłali do klubu faks z zapytaniem o możliwość transferu. Jest to z pewnością najdziwniejsza propozycja, jaką dostałem w życiu.

A która była najciekawsza? Ta z Sampdorii?
Mam wiele propozycji, ale szczegółowo nie interesowałem się nimi. Trzeba o to spytać mojego wujka Jurka Brzęczka. On pilnuje moich interesów.

Transfer Radosława Matusiaka pilotuje jego ojciec, pańskie sprawy prowadzi wujek. Nie ufacie menedżerom?
A do kogo można mieć większe zaufanie niż do rodziny? Dzwoni do mnie wielu menedżerów z różnymi propozycjami, ale nie wdaję się w rozmowy, tylko od razu odsyłam ich do Jurka i mam spokój. Wiem, że on mnie nie oszuka. Także rozmowami w sprawie nowego kontraktu z Wisłą nie muszę się specjalnie stresować, bo wiem, że wujek wszystkiego dopilnuje.

Dlaczego negocjacje w sprawie nowego kontraktu ciągną się tak długo?
Nie wiem. Powtarzam – mnie interesuje tylko gra. To, co się dzieje obok, praktycznie mnie nie dotyczy.

Starcza panu na życie? Podobno ma pan najniższy kontrakt w Wiśle?
Nie narzekam. Nie gram w Wiśle po to, żeby się dorobić, i wcale nie mam najmniejszych pieniędzy w zespole.

Chciałby pan już zimą wyjechać na Zachód?
Zobaczymy, jak to wszystko się potoczy. Z każdym dniem wszystko się zmienia. Gdyby to tylko ode mnie zależało, to zostałbym w Wiśle. Odejdę stąd, kiedy uznam, że już się w Wiśle nie rozwinę. Na razie wciąż się uczę, a poza tym doskonale czuję się w Krakowie. Mamy dobry zespół, wspaniałych kibiców, którzy mnie szanują, mieszkam w pięknym mieście. Wisła to jest mój pierwszy klub w karierze, do którego czuję wielki sentyment. Myślę, że pozostanie mi to do końca życia.

A co będzie po sezonie? Wyjedzie pan?
Aż tak daleko myślami nie wybiegam. Wiem już, co to znaczy mieć groźną kontuzję, więc staram się nie planować daleko naprzód. Muszę być przygotowany, że w każdej chwili może stać się coś niespodziewanego.

Wujek mówi panu, czego można się spodziewać za granicą?
Praktycznie cały czas rozmawiamy na te tematy. Nie tylko o wyjeździe, ale w ogóle o wszystkich sprawach piłkarskich, o zachowaniu poza boiskiem, o dobrym prowadzeniu się. Niestety tylko telefonicznie. Nie spotykamy się zbyt często.

Przed planowanym wyjazdem uczy się pan języka?
Cały czas szlifuję angielski. Dużo pomogła mi praca z trenerem Danem Petrescu. On ze mną wiele rozmawiał. Robiłem błędy, ale się nimi nie przejmowałem. Moja dziewczyna, która doskonale zna angielski, była w szoku, że znam takie słowa i że w miarę poprawnie posługuję się językiem. Przy Beenhakkerze, który mówi po angielsku, też się uczę.

A piłkarsko?
Beenhakker powtarza nam, że nas jest jedenastu i rywali też i że nie są to żadni nadludzie. Piłka bardzo się wyrównała i każdy może wygrać z każdym. Selekcjoner pomógł nam uwierzyć w siebie i nasze umiejętności, bo wiele meczów przegrywaliśmy z powodu psychiki. Jestem też pod wrażeniem warsztatu trenerskiego Beenhakkera. To, że mogę z nim pracować, jest dla mnie dużym wyróżnieniem. Nie dziwi mnie też, że udało mu się znaleźć tyle talentów w naszej ekstraklasie. Polska liga nie jest wcale taka słaba.

Jakoś trudno uwierzyć, że w polskiej piłce wszystko jest takie różowe.

Oczywiście, że nie jest. Naszym problemem są na przykład boiska. Na zachodzie każdy klub ma po kilkanaście płyt treningowych. Nawet w Wiśle trenujemy na boiskach, które się do tego nie nadają. W czasie meczów nasze płyty treningowe zamieniane są w parking. To skandal.

Wraca pan myślami do nieszczęsnego spotkania z Finlandią?
Źle wszedłem w ten mecz. Od razu chciałem się pokazać z dobrej strony. Na pewno przede mną jeszcze wiele podobnych spotkań. Nie zawsze się gra tak, jak się chce. Jeśli po takim meczu piłkarz się podnosi i gra lepiej, to staje się mocniejszy psychicznie. Nie boję się krytyki. Mogę czytać złe rzeczy o mojej grze, ale to musi być konstruktywne.

Nie myślał pan potem, że się nie nadaje do kadry, że to jeszcze za wysokie progi?
Mam taki charakter, że dążę do celu i staram się być najlepszy. Powtarzałem sobie, że to tylko jeden taki mecz i że na pewno dam sobie radę.

Piłka to wiele wyrzeczeń. Czego one dotyczyły w pańskim przypadku?

Dla mnie wyrzeczenia zaczęły się już w wieku ośmiu lat. Na treningi jeździłem PKS-em po 40 km w jedną stronę. W autobusach spędzałem po trzy godziny dziennie. Po szkole rzucałem plecak, jechałem na trening i wracałem o 22. Potem spać i rano znowu do szkoły. Gdy koledzy się bawili albo grali na komputerze, ja wracałem z treningu.

Szkoły przez piłkę pan nie zawalił?
Trochę, ale nadrabiam zaległości. Skończyłem szkołę zawodową. Potem uczyłem się w technikum, ale kiedy przeniosłem się do Wisły, to zrezygnowałem z nauki. Teraz, kiedy już wszystko sobie poukładałem, wróciłem do szkoły. W maju będę zdawał maturę.

Trener Bogusław Kaczmarek powiedział, że jeżeli ma pan charakter Brzęczka, to zajdzie pan w piłce daleko. Pracowitość to u was rodzinna cecha?

Wychodzę z założenia, że jak coś robię, to tylko najlepiej, jak umiem. Piłka to moja miłość, więc wszystko jej podporządkowuję. Z domu wyniosłem na pewno zawziętość i dążenie do wybranego celu. A z wujkiem wcale nie jesteśmy do siebie tacy podobni. Kiedy byłem nastolatkiem, ciągle się przeciwko niemu buntowałem i na każdą sprawę miałem inne spojrzenie niż Jurek. Teraz dorosłem i dogadujemy się już bardzo dobrze.

Miał pan życiu okres zabawowy – kasyna, dyskoteki, dziewczyny?
Nie stronię od rozrywek, ale zawsze staram się rozróżniać zabawę od przesadnej zabawy. W trakcie sezonu nie ma o tym w ogóle mowy.

Mówi się, że od lat nie było tak słabej Wisły.

Wcale tak nie uważam. Zespół jest w przebudowie i potrzeba czasu, żeby to wszystko zaczęło dobrze działać. Gramy dalej w Pucharze UEFA i myślę, że stać nas na awans do kolejnej rundy. Piąte miejsce w lidze nie jest najlepsze, ale straty nie są duże i możemy je odrobić.

Pucharowe występy nie przeszkodzą wam w lidze?
Wszystko da się połączyć. Na pewno będziemy walczyć o mistrzostwo.