Niedawno zakończył sie Tour de France. Jakie spostrzeżenia?
Widać, że kolarstwo przechodzi reformy. Cały czas jest oczyszczane ze środków wspomagających i dopingujących. Chciałbym zaznaczyć, że jest różnica pomiędzy wspomaganiem, a dopingiem, ale często granica pomiędzy nimi jest przekraczana. Ale dobrze, że jest o tym głośno. Afery, które wybuchały jak z Aleksandrem Winokurowem, czy Michaelem Rasmussenem wyjdą kolarstwu na dobre. Zresztą w ogóle dla sportu. Kolarstwo jest pierwszą dyscypliną, która tak otwarcie walczy z dopingiem.

Zadałem pytanie o Tour de France, a pan zaczął mówić o dopingu. Kiedy przestanie być tak, że myśląc kolarstwo pierwszym skojarzeniem będzie doping? Kiedy ważniejsze staną się wyniki sportowe?
Dużo zależy od mediów, bo to media lubią poruszać ten wątek. Kiedyś się o tym nie mówiło i kolarstwo uchodziło za normalny czysty sport.

Ale to nie znaczy, że problem nie istniał. Kontrole antydopingowe zaczęły się po tym w 1967 roku w Tour de France Anglik Tom Simpson zmarł na zawał serca na podjeździe Mont Ventoux po zażyciu "koktajlu" z alkoholu i amfetaminy.
Warto to podkreślić. To właśnie organizatorzy Tour de France poważnie zajęli się tym problemem. Im jako pierwszym zaczęło zależeć, żeby kolarstwo było czyste.

Ale dopingiem powinna się zajmować Międzynarodowa Unia Kolarska (UCI).
Tak. Tyle że ostatnio zaczęli ich wyręczać organizatorzy Tour de France. Głównie dlatego, że to najważniejsza impreza i podczas Touru oczy wszystkich są właśnie tam zwrócone.

A jak można rozwiązać ten problem? Tak z punktu widzenia kolarza.
Zarówno krajowe federacje, jak i UCI powinny się bardzo mocno wziąć do roboty. Działacze powinni zaprosić do rozmów organizatorów wszystkich wyścigów, dyrektorów sportowych i lekarzy i zastanowić się nad problemem. Niestety nie ma jednego prostego rozwiązania.

Kto jest winny za doping?
Trzeba powiedzieć, że to nie tylko kolarze. Dużą winę ponoszą lekarze. To oni "dokładają do pieca" nakręcając koniunkturę dopingu. O tym się nie mówi, ale doping nie zaczyna się od kolarzy. To lekarze robią badania, wymyślają nowe specyfiki. A doping to wielki biznes, dlatego problem jest tak skomplikowany.

Co dalej będzie z kolarstwem? Dyscyplinie groziło nawet wykreślenie z programu igrzysk olimpijskich.
To w takim razie wszystkich powinni wyrzucić. Dokładnie każdą dyscyplinę sportu. Byłoby to wyjątkowo głupie posunięcie Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, gdyby skreślono tylko kolarstwo. Totalna głupota.

A nie boli pana jako kolarza, że takie rzeczy dzieją się z tą ukochaną dyscypliną?
Kolarstwo na pewno sobie poradzi. Ponosi porażki jak wszyscy, ale najważniejsze jest końcowe zwycięstwo. Ja też przegrywałem. Kiedyś byłem doskonale przygotowany do sezonu, jeździłem w ekipie Motoroli. Myślałem, że zwojuję świat, pojechałem na wyścig gdzie była ciężka czasówka, jechałem z prędkością około 46 kilometrów na godzinę, a Miguel Indurain miał średnią 51 kilometrów na godzinę. Ręce mi opadały, ale takie jest życie. Dlatego uważam, że kolarstwo też sobie poradzi - to przecież ponad stuletnia piękna historia sportu. A co do Tour de France, to mimo tych afer na trasy wychodzi po kilkanaście milionów ludzi. A to o czymś też świadczy.

Zbliża się Tour de Pologne. Jest pan ostatnim Polakiem, który wygrał ten wyścig. Jest szansa, że ktoś w tym roku pójdzie w pańskie ślady?
Na razie niestety nic na to nie wskazuje, choćby dlatego, że polskie ekipy wystartują tylko dzięki "dzikim kartom". Zdarza się jednak, że faworyci zostają zawieszeni. Dlatego jeżeli nasi kolarze dadzą z siebie wszystko, to któryś może wygrać. Musimy trzymać kciuki.

A który ma największą szansę?
Nie mogę wymieniać nazwisk, bo wtedy inne bym pominął. Mogę powiedzieć, że mamy w Polsce grupę uzdolnionych zawodników, może któremuś się poszczęści.

Co będzie jak przyjadą ekipy Pro Touru i jakiś kolarz zostanie przyłapany na dopingu? Zepsują renomę Tour de Pologne?
Wpadki są wpisane w kolarstwo już od wielu lat. Ale akurat na Tour de Pologne się nie zdarzyło, żeby zwycięzca touru został złapany na dopingu.

Co pan sądzi o dopingu jako czysty kolarz?
Kiedyś byłem zamieszany. To był czas kiedy związkiem rządzili ludzie z poprzedniego systemu od którego kiedyś uciekłem. Nie spodobałem się ówczesnemu prezesowi PZKol, a że był w komisji antydopingowej, to działy się cuda. Zostałem zamieszany, że brałem nie wiadomo co. Dawkę czegoś tam miałem przekroczoną o tysiąc procent, a to mogło się skończyć nawet śmiercią. Próbka B z kolei gdzieś zniknęła. Odwołałem się do UCI i unia przyznała mi rację. Za granicą mogłem się ścigać, a w Polsce nie. A co do pytania, to jestem oczywiście jestem zwolennikiem czystego sportu.

Zmieńmy trochę temat. Jeździł pan w jednej ekipie z Lance'em Armstrongiem. Wielkim kolarzem był?
Na początku nie był dobrym kolarzem, ale był wspaniałym sportowcem. Wiedział czego chce i był bezwzględny w dążeniach do celu. Porażki przeżywał ciężko. Wycofywał się, wyjeżdżał do domu, odcinał od świata na dwa, trzy tygodnie i powracał silniejszy i jeszcze lepiej przygotowany. Był bardzo konsekwentny w pracy i dążeniu do zwycięstw.

Trenował was legendarny Edward Borysewicz. Nauczyliście Armstronga jakiś przekleństw po polsku?
Lance mówił do trenera "spier... stary dziadzie".

I co on na to?
Nic. Sam go tego nauczył.

A dzwonicie do siebie? Wysyłał mu pan SMS-y po każdym wygranym Tour de France?
Jestem tylko jedną z setek osób, które poznał, i nie odważyłem się do niego zadzwonić. Chociaż raz braliśmy udział w jednym wyścigu, akurat to było po tym jak rozbił się helikopter z ówczesnym premierem Leszkiem Millerem. Lance pytał o jego zdrowie. Bo to otwarty i światły człowiek. Gdy wstaje rano, otwiera internet i śledzi, co dzieje się na świecie.

A może by go tak zaprosić do Polski. To by dopiero było. Promuje swoją fundację walki z rakiem, niech robi to w Polsce.
To rzeczywiście dobry pomysł i wykonalny. Trzeba tylko zorganizować duże środki. Musimy pomyśleć jak to zrobić. Na pewno wpłynęło by to dobrze na popularyzację kolarstwa w Polsce, bo to przecież człowiek-instytucja.

Pan swoją zawodową karierę rozpoczął przez przypadek. W 1989 roku uciekł pan z wyścigu w Meksyku do Nowego Jorku. Żałuje pan?
Nie. To były inne czasy. Miałem zostać wcielony do Legii. Słynna Legia - dlaczego taka słynna - zbierano sportowców i wcielano ich do wojska. Byłem młody, ambitny i uważałem, że to jest totalna bzdura. System mi nie odpowiadał, dlatego postanowiłem zostać w Stanach. Ale tam też było ciężko. Był moment, że chciałem w ogóle przestać jeździć. Zawodnik z kadry Polski tam nic nie znaczy. Przez pewien czas pracowałem na budowie. Ale uważam, że ucieczka i tak była dobrą decyzja.

A jak Edward Borysewicz pana znalazł?
Startowałem w różnych wyścigach i na jednym mnie wypatrzył. Wiedział, że w Polsce zawsze był potencjał sportowców, co nie co o mnie słyszał i zaproponował przyjazd na mistrzostwa Ameryki. Zająłem tam dobre miejsce i podpisałem zawodowy kontrakt.

Mówił pan, że przejechał na rowerze 700 tysięcy kilometrów. Żal było kończyć karierę?
Chyba jak mało który zawodowiec nie zerwałem kontaktów ze sportem. Cały czas jeżdżę na rowerze, chociaż amatorsko. Chociaż jak wsiądę na rower, to ta chęć ścigania była ciągle we mnie. Dlatego organizuję wyścigi dla amatorów i również w nich startuję. Tak naprawdę kolarstwo zawodowe to bardzo ciężki sport. Trzeba wielu wyrzeczeń, żeby go uprawiać i być w czołówce. Zakończyłem karierę, żeby poświęcić się rodzinie. Mam trójkę dzieci, ostatnio urodziła mi się córeczka.

Organizuje pan cykl maratonów górskich Mazovia MTB. Są z tego kokosy?
To jest mój sposób na życie. W maratonach regularnie startuje od 600 do tysiąca osób. Zresztą sam pan się przekonał, bo startował. To duże przedsięwzięcie, które przynosi zyski i dzięki temu mam na chleb i nie przejmuję się tym, że musze odstawić rower i wziąć się za coś innego. Sport jest teraz na fali, rowery są na fali, więc to na pewno dobry kierunek.

Łączy pan przyjemne z pożytecznym.
Od dwudziestu siedmiu lat.

A jakie były początki?
Kiedy miałem trzy lata, dostałem pierwszy rower. Wsiadłem i znaleziono mnie 10 kilometrów od domu. Zresztą dzisiaj też uciekłem i żona będzie zła, że nie wróciłem i nie wykąpałem córki. Całe życie uciekam rowerem. Myślę, że urodziłem się kolarzem.


































































Reklama