Kolejną analogią jest postać trenera. Otto Rehhagel, podobnie jak Beenhakker, jest szkoleniowcem starszej daty. To, co obaj robią po mistrzowsku, to tak zwana gra z ławki. Oni grają razem z zespołem, dokonują zmian, korekt w ustawieniu, przesuwają w trakcie meczu piłkarzy na różne pozycje.

Reklama

Reagują na każde zagranie przeciwnika i dzięki temu zwyciężają. Rehhagel przed mistrzostwami w 2004 roku przygotował dwa warianty ofensywne i dwa defensywne, które stosował w zależności od wyniku. Zawodnicy znali je jednak na pamięć i potrafili grać ze sobą w ciemno - pisze na łamach DZIENNIKA Jacek Gmoch.

Przed Euro 2004 nie było w Grecji podbijania bębenka. Media nie prześcigały się w doniesieniach, że Grecja jedzie po medal. Nic takiego nie miało miejsca. Był spokój. Może i nam by się trochę tego spokoju przydało. U nas już ukazały się artykuły, że Beenhakker marzy o złocie. I bardzo dobrze!

Nikt nie ma prawa mu zabronić marzyć. Ale teraz jego głowa w tym, żeby i piłkarze zaczęli o tym medalu myśleć i żeby chcieli o ten puchar grać! Leo zresztą wie, że takie gadanie o tytule napędza koniunkturę. Powoduje większe zainteresowanie sponsorów i biznesu reprezentacją. Tylko trzeba uważać, żeby nie wpaść w pułapkę i żeby piłkarze nie skupili się tylko na reklamach i pieniądzach.

Reklama

Beenhakker jest bardzo doświadczonym trenerem. Wielkim jego atutem jest to,że był już dwukrotnie na mistrzostwach świata. W 1990 roku z Holandią i rok temu z Trynidadem i Tobago. Ma więc doświadczenie turniejowe. Kto wie, czy nie ważniejsze jest jednak to, że Beenhakker przez większość swojej kariery szkoleniowej pracował i osiągał wielkie sukcesy z klubami. Praca na co dzień z zawodnikami w klubie i praca w reprezentacji bardzo się od siebie różnią.

Moim zdaniem najlepsi szkoleniowcy pracują właśnie w klubach. Ci w reprezentacjach często pochodzą z układów, z nadania. Są bardziej menedżerami i organizatorami niż trenerami. Wykonują robotę koncepcyjną. Beenhakker umie połączyć oba te aspekty. To może być wielką siłą naszej reprezentacji.

Kolejna rzecz, która przemawia za selekcjonerem, to jego ogromna charyzma i umiejętność tworzenia atmosfery. Podczas takiego turnieju kwestie relacji personalnych mogą mieć kluczowe znaczenie. Jego prawdziwe zainteresowanie życiem prywatnym zawodników sprawia, że piłkarze są po tej samej stronie co on. Chcą dla niego grać.

Reklama

Nasuwa mi się skojarzenie z Kazimierzem Górskim. Jego zawodnicy gotowi byli wskoczyć za nim w ogień. Ryszard Koncewicz, który też był wielkim trenerem, nigdy nie potrafił stworzyć takiej atmosfery w drużynie. On miał gotowy plan i chciał, żeby piłkarze mu się całkowicie podporządkowywali. Niestety jego wizja często nie pokrywała się z tym, czego oczekiwali zawodnicy. Pozbawiał piłkarzy inwencji. Tymczasem piłkarzom trzeba zostawić trochę pola do improwizacji.

Oczywiście Leo nie będzie miał sztabu specjalistów odpowiedzialnych tylko i wyłącznie za stworzenie atmosfery. Takimi ludźmi dysponował w czasie zeszłorocznych mistrzostw Juergen Klinsmann. Selekcjoner reprezentacji Niemiec otrzymał wielkie wsparcie finansowe od rządu. Były to w końcu pierwsze mistrzostwa w zjednoczonych Niemczech. Psychologowie, socjotechnicy, no i oczywiście on sam, potrafili wmówić piłkarzom, że są najlepsi na świecie. I oni osiągnęli ogromny sukces.

Proszę zwrócić uwagę na to, że Klinsmann był świadom tego, że osiągnął tak dużo dzięki - nazwijmy to ? trickowi. Od razu po mundialu zrezygnował zprowadzenia kadry. Wiedział, że to była jednorazowa formuła i że drugi raz podobna sztuczka może się nie udać. Beenhakker nie będzie miał pieniędzy na takie zaawansowane metody. Jest jednak trenerem znacznie bardziej doświadczonym od Klinsmanna i powinien przynajmniej w części postąpić jak on - sugeruje Gmoch.

Niektórzy próbują wmówić nam, że osiągnęliśmy już taki pułap, że wygrywamy za każdym razem eliminacje, ale nie potrafimy niczego osiągnać na turniejach. Nie zgadzam się zupełnie z takim postawieniem sprawy. Według mnie to wciąż jest wielka sprawa, że udaje się nam awansować. Nie jest to jeszcze codzienność. By tak się stało, musimy zacząć planować długofalowo. Niestety nie nastąpiło się nic takiego ani po 2002 roku, ani po ostatnich mistrzostwach.

W Polsce nie stworzono systemu szkolenia młodzieży. Nasze młodzieżówki grają dla siebie. Pierwsza reprezentacja z tego nie korzysta. Nawet po letnich, całkiem dla nas udanych mistrzostwach świata do lat 20 Beenhakker nie zaczął powoływać młodych piłkarzy do kadry. Ale to nie jego wina. Ci zawodnicy po prostu jeszcze nie są gotowi, by występować w reprezentacji. Dlatego, że mają braki. A mają je, bo w Polsce nie działa system. Młodzi pilkarze coraz częściej wyjeżdżają się szkolić za granicę, bo u nas nie ma warunków do rozwoju.

Trzeba wykorzystać, że po kolejnym awansie znowu zrobiła się koniunktura na piłkę, że nowy rząd wydaje się nastawiony przychylnie dla sportu. Premier mówi o boisku w każdej gminie, coraz więcej i częściej mówi się o wielkim programie szkolenia młodych. Bardzo dobrze. Nie stoję jednak na stanowisku, że oba ostatnie awanse zostały całkowicie zmarnowane. Nie twierdzę, że nie wyciągnięto żadnych wniosków. Błędem Jerzego Engela było to, że po zakończeniu eliminacji ogłosił wszem i wobec, że selekcja została zakończona. Piłkarze poczuli się zbyt pewni siebie, nie pracowali, nie czuli oddechu konkurencji na plecach. Sytuację wykorzystali także sponsorzy, którzy postanowili na zawodnikach zarobić pieniądze. A piłkarze dali się podejść.

Paweł Janas wyciągnął z błędów Engela naukę, ale też ostatecznie źle to rozegrał. On z kolei do końca utrzymał wszystko w tajemnicy i nikt nie wiedział, kto ostatecznie na mundial pojedzie. Swoje bardzo zaskakujące powołania ogłosił na żywo w telewizji. Nie wziął kilku bardzo doświadczonych zawodników, którzy tworzyli w tamtej reprezentacji atmosferę. Bardzo źle zrobił, że sam ich nie powiadomił, tylko że dowiedzieli się o decyzji trenera z telewizji. Drugi błąd polegał na tym, że selekcjoner nie poinformował o swoim zaskakującym ruchu mediów. Media bowiem bardzo nie lubią być zaskakiwane. Tym samym naraził się na ogromną krytykę, która spadła na niego i jego autorską kadrę. Atmosfera była już bardzo kiepska na początku.

Teraz podobnych błędów nie można popełnić. Ale ja nie jestem od wymądrzania się i doradzania Beenhakkerowi. Mam do niego ogromne zaufanie i jestem pewien, że poradzi sobie doskonale ze wszystkimi problemami. Holender często mówił, że bardzo by chciał mieć reprezentantów na dłuższym zgrupowaniu. Teraz będzie miał szansę potrenować ich przez trzy tygodnie. Co trener może w trzy tygodnie zrobić? Na pewno będzie się skupiał na czterech rzeczach. Taktyce, motoryce, a konkretnie budowaniu szybkości, rozpoznaniu przeciwnika i oczywiście na sferze psychicznej.

W dzisiejszych czasach internetu i szybkiego przepływu informacji możemy wiedzieć, co jadł Ronaldinho na śniadanie. Dlatego nie jest tak trudno przeprowadzić solidne rozpoznanie rywali. Trzeba wykluczyć wszelkie możliwe niespodzianki. Przeciwnik nie może nas niczym zaskoczyć. Co do pracy nad motoryką, to dziś w kadrze są specjaliści od tego typu zagadnień. Piłkarze są monitorowani, trener ma dostęp do wyników tych badań. Będzie więc doskonale wiedział, kto jest przemęczony, kto niedotrenowany i będzie wiedział, jak należy dobrać treningi.