Wielu stawiało już na nim krzyżyk, ale Tomasz Sikora pokazał klasę. W kapitalnym stylu wygrał sprint na 10 kilometrów. Za Polakim linię mety minęły takie gwiazdy biathlonu jak Norwegowie Ole Einar Bjoerndalen, czy Emil Hegle Svendsen.

Reklama

Mgła, wiatr, śnieg, a Pan na strzelnicy nie pomylił się ani razu. Jak to się robi?

W czasie biegu nie myśli się o mgle, czy śniegu. Dopóki widać tarczę, można celować i strzelać. Jasne, że patrzyłem na chorągiewki, żeby sprawdzić jak zmienia się wiatr, ale bezbłędne strzelanie to zawsze jest szczęście. Ja je w sobotę miałem i tyle. Ale do końca nie wierzyłem, że uda mi się wygrać. Byłem zaskoczony, że nikomu z czołówki nie udało się strzelać bezbłędnie.

Ostatnio miał Pan sporo problemów zdrowotnych. Ta wygrana pomogła odbudować się psychicznie?

Ze zdrowiem jest średnio. Przed zawodami w ciemno wziąłbym miejsce w dziesiątce, wygrana to zaskoczenie. Mam lekko wysunięty dysk, bo od lat na podbiegach biegam bardzo pochylony. To kontuzja, która przychodzi i odchodzi. Teraz na szczęście nic nie bolało. Ale od kilku tygodni jestem też podziębiony, a to dla mnie groźniejsze. Nie chcę brać antybiotyków, bo szykuję formę na lutowe MŚ w Oestersund. Po lekach bardzo długo wracam do wysokiej formy biegowej. Cały czas lekko pokasłuję. Jak na te problemy, biegowo w sobotę też wypadłem dobrze, bo miałem 11. czas. Ale to też zasługa serwismana Żeni Durkina i jego kolegów, którzy świetnie przygotowali narty. W niedzielę, już nie dałem rady. Byłem zbyt zmęczony.

To trzecie podium w Pucharze Świata. Jak je Pan porówna?

Najważniejsza jest oczywiście Anterselva. To były mistrzostwa świata, ten medal jest najcenniejszy. Potem srebro w Turynie, bo to olimpiada. Ale sobotnie zwycięstwo stawiam na kolejnym miejscu, właśnie dlatego że przyszło w tak trudnym momencie i się go kompletnie nie spodziewałem. Gdy wygrałem dwa lata temu w Kontiolahti, byłem w świetnej formie i czułem, że mogę wygrać.

Reklama

Co z igrzyskami w Vancouver?

To prawda, że nie podjąłem jeszcze decyzji, czy pojadę. Wiem, że 34 lata to jeszcze młody wiek dla biatlonisty, ale żeby się zdecydować, muszę być do tego przekonany. A nie jestem. W biatlonie jest tak, że po dobrym sezonie może przyjść słaby, a w moim wieku nie ma już gwarancji, że kolejny może być dobry. Nie chcę na razie niczego obiecywać. Muszę to przemyśleć. Po tym sezonie zdecyduję, czy wystartuję w następnym, a dopiero potem zobaczę co z igrzyskami.

źródło: gazeta.pl