Giełda wabiła już większe, popularniejsze, bogatsze i lepiej zorganizowane kluby. Żaden nie odniósł spektakularnego sukcesu. Chyba nie ma na świecie ani jednego doradcy inwestycyjnego, który z czystym sumieniem poleciłby swoim klientom zakup akcji piłkarskiego zespołu. "Ja takich rekomendacji na pewno bym nie wydał" - mówi DZIENNIKOWI główny ekonomista Noble Bank, Alfred Adamiec.

Reklama

Jeszcze w 2002 roku na europejskich giełdach notowane były 33 kluby, a agencja Dow Jones nawet stworzyła Dow Jones STOXX Football Index. Ale teraz znajdziemy tam notowania tylko 27 piłkarskich podmiotów. Niektóre z nich ledwo zipią (jak Millwall czy Trabzonspor), inne tylko wspominają czasy dawnego bogactwa (jak Borussia i Lazio).

Klub z Dortmundu to najlepszy przykład, jak trudno jest połączyć sprzedawanie emocji i bramek z realnymi zyskami. Przecież Borussia jako pierwszy niemiecki zespół weszła na giełdę i zaczęła sprzedawać akcje po 11 euro. Zanim działacze klubu się zorientowali, kosztowały 1,82 euro, czyli wartość BVB spadła niemal dziesięciokrotnie.

I nic nie pomogło nawet zdobycie w 2002 roku mistrzostwa kraju, nie pomogły sprowadzane za wielkie pieniądze piłkarskie gwiazdy (Tomas Rosicky i Marcio Amoroso) i po brzegi wypełnione trybuny (po brzegi, czyli 70 tysięcy fanów na każdym meczu). W czasie rundy wiosennej, gdy Dortmund wygrywał Bundesligę, akcje staniały aż o 47 procent!

W czasach świetności kupowano piłkarzy po 20 milionów euro, potem wypożyczano ich za kilkadziesiąt tysięcy euro na bankiety jako atrakcyjnych gości. Szukano pieniądzy, gdzie popadnie. Dziś Borussia to ligowy średniak, któremu niedawno udało się odkupić stadion od miasta...

I teraz pytanie - skoro nie udało się Borussii mającej najwyższą frekwencję w Europie, solidnych sponsorów i ogromne wpływy ze sprzedaży pamiątek, jakim cudem ma udać się Ruchowi? - zastanawia się DZIENNIK.

NewConnect to rynek mniej wymagający od Giełdy Papierów Wartościowych. Ale też się go nie oszuka. Na oficjalnej stronie giełdy czytamy: "NewConnect powstał z myślą o młodych, dynamicznych polskich firmach, którym zastrzyk kapitału otworzy możliwość wykorzystania potencjału tkwiącego w ich innowacyjności, a w efekcie da szansę na rozwój uwieńczony awansem do grona dużych i wartościowych polskich spółek”.

Reklama

Możemy znaleźć też informację, że mile widziane są głównie spółki o histrorii nie dłuższej niż 3–4 lata, przede wszystkim z takich branż jak IT, telekomunikacja, media, energia, biotechnologie... Kto spełnia te wymogi, ten osiąga sukces. Wartość akcji Virtual Vision pierwszego dnia wzrosła sześciokrotnie, a od debiutu do dziś ponad 30-krotnie!

Ale nie trzeba być wybitnym ekonomistą, by wiedzieć, że Ruch z innowacyjnością niewiele ma wspólnego. To wciąż raczej siermiężny, szary klub, który nie błyszczy ani pod względem sportowym (jedenaste miejsce po rundzie jesiennej), ani organizacyjnym. Bardziej zakurzony relikt przeszłości (fakt, że z piękną historią i wiele mówiącą nazwą) niż nowoczesne, perspektywiczne przedsiębiorstwo. I skoro "Niebiescy” mają problem, by sprzedać bilety na swoje mecze, to trudno sądzić, by z łatwością sprzedawali akcje.

"To trochę tak, jakby na giełdę wprowadzać sklepy Społem. Przepraszam za to porównanie, ale patrząc pod kątem biznesowym, towarem właśnie takiej jakości by się handlowało. Może fani piłki nożnej czuliby się dowartościowani, mogąc kupić akcje swojego klubu, ale generalnie ten biznes-plan raczej mi się nie spina. Przyjrzałem się, jak to funkcjonuje w Manchesterze United. Tam mamy wielką firmę z różnymi rozgałęzieniami, a część futbolowa to tylko marketingowa nalepka, ładna wizytówka, a nie podstawa działalności. Nie wspominam o tym, że w Anglii mamy piłkarską kulturę, w przeciwieństwie do nas" - mówi Adamiec z Noble Bank.

Biznes-plan, o którym mówi Adamiec, nie jest specjalnie nowatorski. Ruch chce zarabiać na sprzedaży biletów, pamiątek i praw telewizyjnych. "To dość oczywiste, tak jak to, że piekarnia chce zarabiać na sprzedaży pieczywa" - mówią z przekąsem eksperci. Pozyskane pieniądze i ogólny szał wokół chorzowian miałby tak napędzić koniunkturę, że klub stanąłby finansowo na nogach. Pieniądz ma robić pieniądz.

Ale do boomu na piłkę, jaki rzekomo ma nad Wisłą nastąpić, lepiej jednak podchodzić ostrożnie. Wspomniany indeks Dow Jones STOXX Football w pierwszej połowie 2002 roku, a więc przed mistrzostwami świata i w ich trakcie, stracił na wartości 34 procent. Akcjonariuszy przerażała każda zapowiedź transferowego szaleństwa.

Podczas gdy działacze Ruchu sądzą, że sprowadzenie gwiazd podniesie wartość spółki, historia pokazuje coś odwrotnego - każda gwiazda to koszty i paniczna wyprzedaż akcji. Każde słowo trenera, że warto wzmocnić zespół, to nerwowość inwestorów. W sensie inwestycyjnym futbol to błędne koło - żeby być silnym, trzeba wydać dużo pieniędzy, ale wówczas spółka przynosi stratę. Żeby zarobić, musi sprzedać piłkarzy, ale wówczas staje się mniej atrakcyjna i słabsza sportowo. Zbilansowanie budżetu to rzadkość w skali światowej.

Osobą, która chorzowianom może bardzo pomóc, jest Dariusz Gęsior. Znakomity przed laty pomocnik (wychowanek Ruchu, 22 mecze w reprezentacji Polski) w latach 90. zaczął grać na giełdzie i to hobby z czasem przekształciło się w zawód - został dyrektorem sprzedaży w Dexus Partners, autoryzowanej firmie doradczej stołeczego rynku giełdowego. Prezesuje jej Marek Zuber, były doradca premiera Kazimierza Marcinkiewicza.

"Na razie pozyskuję dla Dexusa klientów ze środowiska sportowców. Nie mogę podać nazwisk, ale - co oczywiste - wśród tych, którym finansowo doradzamy, są moi koledzy z ekstraklasy, często także kadrowicze. Piłkarze zwykle dużo zarabiają już w młodym wieku. Próbujemy do nich dotrzeć i uświadomić im, że w karierze zdarzają się zakręty, więc te pieniądze, które mają dziś, trzeba rozsądnie ulokować, a nie kupować coraz to nowe auto" - mówił niegdyś Dariusz Gęsior. Przy sporcie jednak został - jest właśnie doradcą Ruchu do spraw sportowych i transferowych.

"Wszyscy mnie pytają o Ruch na giełdzie, a tak naprawdę ja się o wszystkim dowiedziałem z prasy, to nie jest mój pomysł" - zaznacza na początku. "Myślę, że przy dobrym zarządzaniu to może wypalić. Owszem, NewConnect to rynek dla firm innowacyjnych, z innych branż, ale czy klub piłkarski na giełdzie to nie jest innowacyjność sama w sobie?" - pyta.

Słychać jednak, że związki z chorzowianami trochę wiążą mu ręce. Nawet gdyby chciał powiedzieć coś krytycznego, nie powie. Woli kluczyć. "Giełda niczego nie zmienia w kwestii funcjonowania klubu, ale daje nowe możliwości. Czy poleciłbym swoim klientom kupno akcji Ruchu? Za mało wiem o tej ofercie, nie wiem nawet, do kogo ma być kierowana emisja, dlatego trudno mi się wypowiadać. Ale jest możliwe, że zyski klubu będą coraz większe" - mówi DZIENNIKOWI Gęsior.

Rzeczywiście, przychody raczej będą rosły - większe sumy będzie płaciła przede wszystkim telewizja. Ale rosnąć też będą wydatki, bo piłkarze chcą zarabiać coraz więcej. Poza tym spadek z ligi - który jest realny - byłby absolutną katastrofą, po której chorzowianie mogliby się już nie podnieść.

"Biznes piłkarski ma dość niską rentowność, a NewConnect to rynek dużego ryzyka i w związku z tym ponadprzeciętnych ewentualnych zysków" - komentuje Adamiec. "Powiem tak: na sto klubów, które weszłyby na giełdę, pięć osiągnęłoby finansowy sukces, a dziesięć całkiem zbankrutowało – dodaje.

Czy inne kluby zazdroszczą Ruchowi pomysłu? Nie do końca. Największym giełdowym fachowcem wśród prezesów pierwszoligowych klubów jest Robert Pietryszyn z Zagłębia Lubin. "2,5 roku pracowałem w firmie doradczej, zajmującej się firmami chcącymi wejść na giełdę, analizowałem rynki pierwotne. I znając giełdę, kibicuję mocno Ruchowi, ale... przewiduję wielką klapę" - mówi DZIENNIKOWI. "Inwestora nie interesuje, czy zespół będzie grał dobrze, czy źle. Mają wzrastać przychody. I tak naprawdę w Polsce nie ma ani jednego klubu, który mógłby wejść na giełdę, a w Europie jest ich bardzo niewiele" - sugeruje.

"Że sprzedaż praw telewizyjnych przyniesie większe przychody? Tak, ale to będzie w skali roku na przykład 8 milionów, a utrzymanie zespołu na średnim poziomie kosztuje 20. Ruch chce zrobić jeden strzał, ściągnąć z giełdy pieniądze. Szacunek za odwagę, ale z ekonomicznego punktu widzenia to mało rozważne. Radzę zrobić analizę, przygotować benchmarki i po prostu wyciągnąć wnioski z niepowodzeń innych, europejskich klubów" - mówi Pietryszyn.

Co się stanie, jeśli Ruch wejdzie na giełdę, a potem spadnie z ligi? "Wówczas nie chciałbym być w skórze inwestorów. W polskiej piłce nie da się w sposób sensowny, czyli z nastawieniem na zarabianie, wejść na giełdę. Finansowanie futbolu to wciąż łaska sponsorów, którzy traktują sport jako hobby lub wydają pieniądze z przyczyn społecznych" - podsumowuje prezes Zagłębia.