Jest pan ostatnim zawodnikiem z tzw. grupy bankietowej. Piotra Włodarczyka i Łukasza Surmy się pozbyto...
I teraz pora na mnie? Wszystko do tego zmierza. Zobaczymy, co będzie po dziesiątym stycznia, gdy spotkam się z trenerem Urbanem w cztery oczy. Z tego, co piszą w internecie, to na pierwszy zimowy obóz Legii mam jechać.
Musi pan to sprawdzać w internecie? Nie wystarczy zadzwonić do Urbana?
Telefonicznie to ja wolę skontaktować się ze swoim menedżerem. On powinien coś wiedzieć na ten temat.
Urban chyba nie przepada za panem. W tej rundzie zagrał pan raptem w czterech meczach. W sumie pół godziny.
Dwadzieścia pięć minut. Nie tak to sobie wyobrażałem. Na początku rundy przytrafiła mi się kontuzja, z walki o skład zostałem na jakiś czas wyłączony. Nie dostałem w ogóle szansy pokazania się. Trener ze mną rozmawiał, ale to były dziwne rozmowy. Powiedział, że na razie mnie nie widzi w składzie, że może później, jak będą jakieś zmiany kadrowe. Poczułem się zapchajdziurą.
Czuje się pan gorszy od Gizy i Vukovicia?
Na pewno nie. Z drugiej strony każdy ma inne atuty. Trener potrzebuje teraz piłkarzy takich jak Piotrek i Aco. Ja nie mam prawa się na to złościć. Pozostała mi wiara, że kiedyś się to zmieni.
Zdaje pan sobie sprawę, że jest pan chyba jedynym zawodnikiem Legii, którego Urban publicznie skrytykował?
Kilku kolegów chyba też oberwało. Inna sprawa, że dużo sobie nie pograłem, a i tak mnie skrytykowano. Krytyka jest dobra. Oby była konstruktywna i w dobrym tonie.
Ma pan żal do Urbana, że skreślił pana już na początku rundy?
Szczerze? Byłem psychicznie podłamany. Wcześniej takie odstawki mi się nie zdarzały. Byłem zawodnikiem, którego brało się pod uwagę przy ustalaniu składu. Dla mnie to dobra nauczka. Nigdy nie można być pewnym swego.
Skąd się wzięła ta niechęć Urbana do pana?
Trudno powiedzieć, czy to niechęć. Trener Urban powiedział mi, że nie jestem wystarczająco waleczny. Ok, nie jestem zawodnikiem do walki wręcz. Zdaję sobie sprawę, że niekiedy odstawiam nogę. Nie jestem w typie Vukovicia. On idzie na każdą piłkę. Ja czasami kalkuluję, ale jak się chce ciągle grać do przodu, to trzeba odpowiednio siły rozłożyć.
Pracuje pan nad posturą?
Mam specjalną rozpiskę, trenuję na siłowni pod okiem trenera Szula. Wiem, że posturą nie straszę, ale nie mam z tego powodu żadnych kompleksów.
Nie ma pan sobie nic do zarzucenia?
Na pewno nie dbałem o siebie tak, jak powinienem. Kiepsko się odżywiałem. Zdarzało mi się jeść kebaby, frytki, takie rzeczy. Teraz zwracam większą uwagę na dietę. Nawet doszedłem do tego, że w sklepie patrzę na opakowania i dokładnie analizuje, ile co ma tłuszczu, białka i węglowodanów. Nie dbałem też zbytnio o to, aby unikać kontuzji. Na luzie traktowałem stretching, nie przykładałem się do rozgrzewek. Stąd brały się urazy, a potem i kontuzje.
A poza tym niedbaniem o siebie?
Generalnie nie pracowałem nad sobą tak jak teraz. Wie pan - siłownie, dodatkowy trening. Niektórzy mówią, że jestem leniwy, ale może to z dystansu tak wygląda. Proszę mi wierzyć, że robię wszystko, co mogę.
Czesław Michniewicz powiedział kiedyś o panu: "dobry, zdolny, ale musi mieć bat nad sobą". Potrzebuje pan tego bata?
Chyba tak.
Mówi się, że lubi pan szpanować. Ładne samochody, żel na włosach.
Tak, tak… Jak pan widzi, jeżdżę klubowym seatem cordobą. Żelu na włosach nie mam. Do jednego mogę się przyznać - lubię ładnie się ubrać, ale czy to grzech? Jak byłem młodszy, to te samochody i żel miały dla mnie dużą wartość. Gdy zadebiutowałem w reprezentacji, to na pewno jakaś woda sodowa się u mnie pojawiła, nie wypieram się tego. Teraz jednak poważniej podchodzę do życia niż kilka lat temu. Chcę mieć czyste sumienie. Od kiedy jestem na świeczniku, każdy mój krok jest kontrolowany. Albo przez ludzi, którzy lubią donosić do klubu - bo niektórzy z tego żyją - albo przez dziennikarzy. I wymyśla się jakieś afery na mój temat.
Ta "grupa bankietowa” też jest tylko wymyślona przez dziennikarzy?
Grupa bankietowa… Śmieszna nazwa, dlatego się przyjęła. A prawda jest taka, że takiej grupy nigdy nie było. Wyszliśmy w kilkunastu na wspólną kolację. Ktoś zobaczył Łukasza, Piotrka, no i mnie z butelkami w ręku i tak już zostało. Potem tylko kogoś się dodawało do tej grupy, jak komu było wygodniej. Nie bądźmy hipokrytami. Na urodzinach czy uroczystej kolacji każdy się napije, nawet ksiądz. Gdy mecz jest za tydzień, to jedno, dwa piwa wieczorem nikomu nie zaszkodzą. Ale na dwa dni przed meczem nigdy nie piję, tylko trenuję. Wcześnie kładę się spać, a rano idę na rozruch.
Kilku piłkarzy Legii już się pogubiło w Warszawie. Elton, Grosicki…
Warszawa mnie nie zgubiła. Dojrzałem dzięki niej. Nie ma ze mną problemów wychowawczych. Owszem, problemy są, ale czysto piłkarskie. Nie widzę w gazetach moich zdjęć, na których bawiłbym się późno w nocy w jakimś lokalu. Nikomu nie daję pretekstu.
Nikt nie krzyczy do pana na ulicy: "Bury, ty pijaku"?
Ma pan na myśli ten epizod ze zgrupowania w Austrii? Przykro mi, bo głównie tego typu słowa słyszę z trybun Legii. Cóż, nasz naród jest taki, a nie inny. Jak tylko ktoś coś usłyszy, to jedzie na tym jednym temacie non stop. Zgrywa tę samą płytę przez cały czas. I ta spirala niechęci i podejrzeń się nakręca. Ja już się tym nie przejmuję. Koledzy mi pomogli. Nigdy mi niczego nie wypominali.
Lepiej panu było w Legii Wdowczyka niż teraz u Urbana?
Chyba wtedy miałem lepsze samopoczucie. Wiadomo - u Wdowczyka grałem. Ale teraz na atmosferę w drużynie też nie mogę narzekać. Przed każdym meczem na przykład wspólnie się modlimy. To bardzo pomaga w odstresowaniu się.
Nie żal panu odchodzić z Legii?
Jeszcze nie wiem, czy odejdę. Mam propozycje z zagranicy, cały czas rozmawiam też z ŁKS, ale wszystko zależy od trenera Urbana.
Z Legii do ŁKS to raczej nie jest piłkarski awans. Ile jest dzisiaj wart Marcin Burkhardt?
Na pewno nie tyle, ile dwa lata temu dała za mnie Legia (650 tys. euro). Ale wie pan co? Ja niczego nie żałuję. Pamiętam mój mecz z San Marino. Było miło. Po nim miało być tylko z górki, ale nie było. Wszystko da się wyprostować. Dzięki temu, że teraz mam pod górkę, dojrzeję jeszcze bardziej.
* Marcin Burkhardt, ur. 25.09.1983. Wychowanek Olimpii Poznań. W barwach Amiki w 2001 roku zadebiutował w ekstraklasie. W 2005 roku przeszedł do Legii Warszawa, z którą zdobył mistrzostwo Polski. W reprezentacji Polski rozegrał 10 meczów, strzelił jednego gola.