Kibice w kraju są zaskoczeni pani porażkami w przedolimpijskim teście w Pekinie. Tymczasem pani jest zadowolona, bo zawody Swimming China Open miały być tylko testem nowego basenu i od początku nie nastawiała się pani na bicie rekordów.
Do Chin przyjechałam przede wszystkim zobaczyć basen olimpijski. Na moją prośbę trener wcisnął w nasz napięty grafik treningowy wyjazd do Chin. Od początku wiadomo było, że przyjedziemy tu w samym środku okresu najcięższych treningów i nie będziemy nawet próbować zbliżać się do własnych rekordów życiowych. Zresztą to byłoby niemożliwe zarówno z fizycznego, jak i fizjologicznego punktu widzenia.
Czy jednak nie denerwują panią komentarze, że zawiodła pani w Pekinie?
Niektórzy ludzie myślą, że każdy start jest dla nas docelowy, i nawet gdybym wyłożyła im teorię treningu sportowego, nie zmienią zdania. Dlatego nauczyłam się o sobie nie czytać. W ciągu ostatnich pięciu dni tylko raz zajrzałam do internetu i dowiedziałam się bardzo ciekawych rzeczy. Po pierwsze, że bardzo lubię spać w namiocie tlenowym, a po drugie, że uważam, iż woda w basenie jest za ciepła. Tak naprawdę w namiocie spałam tylko dwie noce i trudno ocenić efekt takiej terapii, a już na pewno nie mogę powiedzieć, że śpi mi się dobrze. W namiocie jest bardzo ciepło i często się budziłam. A w informacji o ciepłej wodzie pomylono basen z szatnią. To o szatni mówiłam, że jest za ciepła. Ale zamieściła to chińska agencja prasowa, a tutejsi dziennikarze, jak cały naród, dopiero się uczą.
Ich angielski rzeczywiście pozostawia wiele do życzenia. Z częścią wolontariuszy pracujących na basenie czasem lepiej porozumiewać się na migi.
Ja podchodzę do obsługi zawodów z wielką wyrozumiałością. Zdaję sobie sprawę, że oni wszyscy trenują przed igrzyskami, że dopiero się uczą, a te zawody to wielka próba generalna. Ale moja cierpliwość też ma swoje granice.
No właśnie, jak znosi pani atmosferę w call roomie, gdzie zawodnicy czekają na start? Paweł Korzeniowski opowiadał, że nazwiska pływaków wywoływane są przez wielką tubę i nie można się nawet rozciągnąć, bo pada komenda "sit down”.
Na początku to wszystko bardzo mnie śmieszyło. To, że jedną akredytację sprawdza dziesięć osób i co chwila trzeba się odmeldowywać. Tak samo bawiło mnie to, że przed startem, po odhaczeniu się w call roomie, musieliśmy siedzieć na krześle i czekać na komendę "powstań”. Ale po kilku dniach zaczęło mnie to przerażać. Przecież takie zwyczaje na igrzyskach są nie do pomyślenia. Wiadomo, że przed samym wyścigiem idziemy się rozgrzać, porozciągać, że jedni rzeczywiście siedzą wtedy bez ruchu, ale większość raczej się przemieszcza. I nie wyobrażam sobie, by najlepsi pływacy świata na najważniejszej imprezie sportowej nagle zmienili swoje przyzwyczajenia i zaczęli się zachowywać jak w chińskim wojsku.
Ani razu nie próbowała pani protestować?
Raz. Po wyścigu chciałam iść na mierzenie zakwaszenia organizmu na trybuny trenerskie. Tymczasem hostessa, która odprowadzała mnie do szatni, powiedziała, że teraz muszę iść do sali konferencyjnej. Próbowałam oponować i wtedy zobaczyłam łzy w jej oczach. Spytałam: czy pani będzie miała problemy, jeśli nie pójdę teraz do sali konferencyjnej? Przyznała, że ogromne. Poszłam więc za nią do pustej sali i odhaczyłam się na liście u kolejnej Chinki, jej zwierzchniczki. Ta kategorycznym tonem kazała mi siadać, bo zaraz będzie konferencja z moim udziałem. I choć Chinka bardzo krzyczała, wyszłam. Po paru dniach nauczyłam się już, że jak oni wrzeszczą, trzeba im odwrzaskiwać.
Jest pani za to zadowolona z basenu.
Bardzo. Water Cube jest wspaniały, pływa mi się w nim bardzo dobrze i jedyne, co mi przeszkadzało, to liny oddzielające od siebie tory. Są ułożone zbyt płytko i przez to czułam fale robione przez zawodniczki z torów obok. Trener Paweł Słomiński sugerował, że jeżeli wyprzedzę rywalki o długość ciała, to na pewno tych fal nie poczuję. Sama pływalnia, temperatura wody, słupki są bez zarzutu. Pretensje można mieć natomiast do rozmieszczenia szatni dla zawodników. Pomiędzy nimi a basenem znajduje się bardzo zimny korytarz. Wystarczy kilka razy przejść nim na basen i przeziębienie gotowe. W dodatku na spotkaniu technicznym przed zawodami organizatorzy zastrzegli, że podobnie będzie na igrzyskach, bo w całym budynku ma działać klimatyzacja. Zaproponowali, żebyśmy wzięli ciepłe kurtki.
Przed panią 185 dni intensywnych treningów i bardzo ważny tydzień pod koniec marca, kiedy trzeba będzie walczyć o minima olimpijskie podczas mistrzostw Europy na długim basenie w Eindhoven. Nie przeraża pani perspektywa morderczego wysiłku?
Nie, przede wszystkim myślę o tym, by pływać jak najlepiej. Chociaż jak przeglądam kalendarz, zastanawiam się, czy nie powinnam wymeldować się z Warszawy. Po powrocie z Pekinu będziemy w domu tylko przez trzy dni. Potem wyjeżdżamy na zgrupowanie do Ostrowca Świętokrzyskiego, następnie czekają nas zawody w Lyonie, ale wyjazd ten nie jest jeszcze pewny na sto procent. No i Eindhoven.
Treningi naprawdę dają pani w kość. Bardzo pani wyszczuplała.
Miło mi to słyszeć, ale tak naprawdę ważę tyle samo. Po prostu zwiększyłam masę mięśniową. Trening w wodzie i siłownia dały efekty, zmieniła się struktura moich mięśni. Zależy mi, by utrzymać taką sylwetkę. Przy tak intensywnych treningach na pewno się to uda.