Boks to już tylko sposób na zarabianie pieniędzy, czy też nadal szlachetna, nieco romantyczna szermierka na pięści?
To pytanie jest niestosowne. Skoro pan je zadaje, prawdopodobnie nie ma pan pojęcia o boksie. Gdyby wiedział pan co nieco o tym sporcie, myślałby pan tak: ci ludzie to herosi, niezwykle zdeterminowani. Żeby ich zrozumieć, trzeba samemu wejść do ringu. Poganiać dwie minuty w zmiennym tempie, odskakiwać, doskakiwać, zasłaniać się, wyprowadzać ciosy. Gwarantuję panu, że po takim wysiłku człowiek żywi do bokserów tylko jedno uczucie: szacunek. Nie uważa się ich za maszynki do robienia pieniędzy, a za prawdziwych sportowców.

Reklama

Pan broni bokserów, tymczasem znany trener Lou Douva, który prowadził m. in. Gołotę i Holyfielda, uważa, że obecne pokolenie to komercyjne mięczaki. Mówi, że nie mieliby szans w starciu z dawnymi mistrzami.
Słowa tego pana odbieram jako typową oznakę złego starzenia się. Jego objawy są następujące: człowiek myśli sobie, że za jego czasów było wspaniale, a teraz wszystko jest do kitu.

No, ale nie powie mi pan, że taki Floyd Mayweather, który chwali się na konferencjach prasowych kolekcją zegarków za milion dolarów, to skromny, normalny i wielki sportowiec...
Żeby mieć moralne prawo krytykowania go, powinien pan wejść z nim do ringu. W innym przypadku uważam, że obrażanie tego człowieka jest niestosowne. Zachowanie Mayweathera jest jak najbardziej świadome. To czysty marketing. Facet robi z siebie ekscentryka po to, żeby potem ludzie kupowali prawa do oglądania jego walk i liczyli, że przegra. Prawdopodobnie Amerykanin zarabia na tym niezłe pieniądze.

W pana głosie słychać podziw dla bokserów.
Dziwi się pan? To ludzie szalenie konsekwentni, sprytni, zdeterminowani. Wielu z nich odmawia sobie charakterystycznych dla rówieśników uciech, by odnieść sukces. Szanuję to i doceniam.

Reklama

Który z wielkich mistrzów był pana idolem?
Mike Tyson, niepowtarzalny zawodnik. To dzięki niemu bokserzy zaczęli zarabiać krocie. Jego walki chciał oglądać każdy, ludzie płacili za nie bez mrugnięcia okiem. Potem ta tendencja się utrzymała. Tyson był jak na zawodnika wagi ciężkiej niskiego wzrostu, a mimo to prał wszystkich. Fenomen.

Skąd pana fascynacja boksem?
To sport klasyczny. Bez kopania po jądrach, łamania piszczeli i wydłubywania sobie oczu. Ja jestem klasycznym facetem, takim troszkę w stylu retro. Dlatego boks idealnie do mnie pasuje.

Czego nauczyła pana ta dyscyplina?
Szacunku do siebie i uczciwości. Jeśli nie przykładasz się na zajęciach, to potem widać to w ringu, dostajesz brutalnie w twarz. Tu nie da się oszukiwać.

Reklama

Przystojny aktor nie boi się tego, że ktoś mu złamie nos?
Nie, bo ja na szczęście nie gram tylko nosem. Nawet nieco oszpecony dam sobie radę.

Umiejętności bokserskie pomogły panu w pracy?
Tak, ta dyscyplina dodaje pewności siebie, która jest potem widoczna na ekranie czy w teatrze. Kamera bezbłędnie wychwytuje wierzących w siebie ludzi.

Musiał pan kiedyś użyć bokserskich ciosów na ulicy?
Na szczęście nie. Jak byłem młodszy, w podstawówce, dostałem kiedyś centralnie z bańki. Od tamtego czasu jakoś omijały mnie bójki. Ja nie szukam zaczepki. Człowiek pewny siebie i swoich umiejętności nie musi się sprawdzać w innych miejscach niż ring.

Zdarzyło się panu sparować z innym aktorem, który kocha boks, Tomaszem Karolakiem?
Nie. Za to powiem, że na obiektach Gwardii Warszawa, na których trenuję, pojawia się wielu ludzi ze światka artystycznego. Tam panuje wspaniała atmosfera, która sprzyja treningowi. Mnie obecnie prowadzi syn znanego kiedyś boksera, Pawła Skrzecza.

Słynni aktorzy, tacy jak Will Smith, Robert De Niro czy Russel Crowe, grali bokserów. Podjąłby się pan takiej roli?
Oj nie, chyba już jestem za stary na takie harce, mam 35 lat (śmiech).

Czyli dokładnie tyle co Smith, gdy zagrał Muhammada Alego.
Tak, tylko czy my w Polsce mamy równie ciekawą osobowość ze świata boksu, o której można by nakręcić film?

Może Andrzej Gołota?
Niech mi pan przyśle dobry scenariusz filmu o Gołocie. Wtedy pogadamy. Choć z drugiej strony nie wiem, czy chciałby zagrać w komedii...