W pierwszym wiosennym meczu krakowianie nie zachwycili, stracili w Kielcach punkty, ale i tak powiększyli przewagę nad resztą stawki.

Napisać o Legii, Lechu, Koronie i Groclinie, że to rywale Wisły, byłoby przesadą. 11 punktów przewagi 11 kolejek przed końcem rozgrywek to przewaga ogromna, której stracić się nie da. Reszta stawki walczy o drugie miejsce i to właśnie ta rywalizacja będzie teraz elektryzować Polskę, bo to ostatnia lokata, która da szansę udziału w europejskich pucharach. Ten, kto zajmie miejsce trzecie, nie dostanie nic.

Reklama

O Wiśle mówi się, że już zimą zaczęła budować drużynę na letni atak na Ligę Mistrzów. "Zaczęła" to dobre słowo, bo do mocnej ekipy wciąż wiele jej brakuje. Przede wszystkim bramkarza. Patrząc na mecz w Kielcach trudno było nie odnieść wrażenia, że wracający do Polski Wojciech Kowalewski bardziej by się przydał w Krakowie niż w Koronie. Kontuzja Mariusza Pawełka, bramkarza co najwyżej dobrej klasy ligowej, sprawiła, że między słupkami stanąć musiał grający po raz trzeci w ekstraklasie Marcin Juszczyk. Przy straconej bramce na pewno kolegom nie pomógł - mógł, a nawet powinien zachować się lepiej.

Ale ogrania meczowego nie mógł nabrać w Górniku Wieliczka. Pozycja bramkarza pokazuje zresztą, że ławka rezerwowych Wisły to spory problem. W Kielcach do dyspozycji Macieja Skroży byli Ilie Cebanu, Junior Diaz, Paulista, Tomas Jirsak i Dudu, a z Polaków wracający do formy po kontuzji Marcin Baszczyński i wracający do poważniejszej piłki Grzegorz Kmiecik. Każdego z nich z przydomkiem "galaktyczny" łączy tylko to, że od wielkiej sportowej klasy dzielą go prawdziwe lata świetlne - pisze DZIENNIK.

Solidnie wygląda defensywa, wspierana przez grających w środku pola Mauro Cantoro i Radosława Sobolewskiego. Problemy zaczynają się, gdy trzeba zagrać do przodu. Markowi Zieńczukowi z Wojciechem Łobodzińskim nie współpracuje się tak dobrze, jak kilka miesięcy temu z Kamilem Kosowskim, nawet pozycjami wymieniają się tylko przy okazji stałych fragmentów gry. Radosław Matusiak do formy dojdzie najwcześniej za dwa, trzy tygodnie, na razie szuka sobie miejsca na boisku. Szuka też gry, często wracając po piłkę do środka pola. Pożytek tam jednak z niego mniejszy niż w okolicach pola karnego.

W tej sytuacji najjaśniejszym punktem krakowian był Adam Kokoszka, który - gdyby nie problemy Baszczyńskiego - pewnie zacząłby mecz na ławce. Jeden z pierwszych zawodników, których wypatrzył Leo Beenhakker po raz kolejny potwierdził, że Holender jest świetnym fachowcem. Kokoszka spóźnił się przy pierwszym wiosennym golu, który obciąża przede wszystkim jego konto, ale potem z największą ambicją rzucił się do odrabiania strat. I nie chodzi nawet o to, że strzelił bardzo ładną bramkę, uderzając piłkę z powietrza niczym rasowy skrzydłowy. Najważniejsze jest to, że zaraz po tym, jak zdobył bramkę, pobiegł po piłkę do siatki. Niestety, wyglądało na to, że był jedynym, któremu naprawdę zależało, by zdobyć kolejnego gola. Krakowianie wyglądali na ludzi, którzy przyjechali do Kielc po remis. To był zresztą, jak się wydaje, optymalny wynik dla obu stron - Kolporter nie przegrał z niepokonanym liderem, a wiślacy mogą odpierać krytykę, przytaczając utarte slogany o "meczach, które trzeba zremisować, jeśli nie uda się ich wygrać".

Krakowianie mieli w pierwszym wiosennym meczu udowodnić, że pewnie zmierzają po mistrzostwo. Swoją postawą udowodnili na razie, że wiele im jeszcze brakuje do formy uprawniającej w ogóle myśleć o ataku na Ligę Mistrzów. Brakuje im zwłaszcza kreatywnego środkowego pomocnika. A temat Garguły wróci dopiero latem. I to chyba o tym niezrealizowanym transferze powinno się myśleć i mówić w Krakowie więcej niż o tych dokonanych. Bo Wisła, choć zwana przez niektórych "galaktyczną", wcale nie jest na razie zespołem lepszym niż jesienią - kończy DZIENNIK.