Zastanawiał się pan nad tym, że może stracić pozycję tenisisty numer 1 na świecie?
Nie ma żadnego powodu do paniki. Już ponad pół roku temu zdecydowałem, jak będzie wyglądał mój sezon. W planie mam niewiele turniejów, więc było naturalne, że skoro odpadam wcześnie, to nie gram zbyt dużo. Ale muszę być w formie przez kolejne tygodnie i miesiące. Szczególnie trudny będzie czas od French Open do US Open - w krótkim okresie trzy wielkie szlemy i igrzyska. Wtedy chcę być w szczytowej dyspozycji. W całej karierze wiele razy robiłem sobie miesiąc czy nawet dwa wolnego i spokojnie wracałem do wysokiej formy.
A jak pan ocenia swoje występy w tym sezonie?
Australian Open zawsze jest ciężkie, bo wcześniej nie gra się żadnych meczów. Tym razem moje przygotowania dodatkowo utrudniła choroba. Mimo to uważam, że grałem tam ok. Może nie byłem tak szybki jak zwykle. Przed Dubajem miałem długą przerwę i trafiło mi się naprawdę trudne losowanie - Andy Murray w I rundzie. A akurat tam oczekiwania były duże. Podobnie jak w Indian Wells, gdzie spisałem się całkiem dobrze. W rankingu Race, który podsumowuje wyniki tylko z tego sezonu, jestem czwarty, a zatem sytuacja nie wygląda najgorzej.
Nie był pan wściekły na siebie po porażce w Australian Open?
Wcale. Pierwsze dwa mecze były świetne, trzeci, pięciosetowy z Tipsareviciem, ciężki, więc cieszyłem się, że jakoś przetrwałem. Przeciwko Blake'owi i Berdychowi nie byłem w najlepszej formie. To się jeszcze pogłębiło w półfinale z Djokoviciem, a w tym meczu potrzebna była dobra obrona. Tymczasem nie radziłem sobie z uderzeniami, nie zdobywałem punktów z bekhendu, miałem trudności z przejściem do ataku. Pomyślałem, że dzieje się ze mną coś dziwnego, ale szybko pogodziłem się z tą porażką. Pomyślałem: trudno, on miał lepszy dzień. Dopiero później zobaczyłem wyniki moich badań i dowiedziałem się o mononukleozie. Ale wtedy w Australii po prostu przestałem o tym myśleć. Tak robię po każdej przegranej. Gdybym tego nie potrafił, coś byłoby ze mną nie tak.
Po ostatniej porażce z Mardym Fishem można pomyśleć, że mononukleoza wybiła pana z rytmu. Czy powrót do wygrywania sprawia panu psychiczny problem?
Zupełnie nie. To kwestia rozegrania kilku meczów. Te dwa długie turnieje w Indian Wells i Miami są trudne. Świetnie, kiedy zwyciężam, ale kiedy przegrywam, zyskuję czas dla siebie, mogę się zrelaksować i spokojnie potrenować. Niestety, w prasie pisze się trochę za dużo na ten temat. Dla mnie powrót na zwycięską ścieżkę jest naturalny. Właściwie wszystko wróciło już do normy.
Mononukleoza to choroba przewlekła, jest pan pewien, że ma ją za sobą?
Mam nadzieję. Przeszedłem ją łagodnie, nie przeszkodziła mi w jakiś istotny sposób. Właściwie nie opuściłem żadnego z zaplanowanych turniejów. Po Miami zamierzam jeszcze zrobić badania, ale na razie nie mam żadnych oznak nawrotów. Razem z trenerem od przygotowania fizycznego monitorujemy mój rytm serca i wszystko jest w porządku.
Dlaczego Novak Djoković stał się takim trudnym rywalem?
Nabrał doświadczenia, świetnie się porusza, stąd jego wyniki w Australii i Indian Wells. W Masters Cup w Szanghaju rozgrywanym w hali nie szło mu najlepiej, czym wszystkich zaskoczył. Ale młodzi zawodnicy mają wzloty i upadki. Myślę, że jego wzloty mogą być bardzo wysokie.
Jaką rolę w tenisie odgrywa pewność siebie?
Ogromną. Można być wykończonym fizycznie i wygrać turniej tylko dzięki pewności. Przybywa jej z każdym zwycięstwem, a potem ona niesie cię przez kolejne spotkanie. Niestety, nie zostaje na długo. Po Miami tenis przenosi się na korty ziemne, to właściwie całkowicie inna dyscyplina. Tam będzie trzeba koncentrować się i nabierać pewności siebie od nowa.
Czy w tym roku zamierza pan bardziej niż zwykle skoncentrować się na Roland Garros?
Będzie to dla mnie tak ważny turniej jak zwykle. Na ogół w trakcie sezonu na mączce robiłem sobie przerwy, dużo czasu poświęcałem na przygotowania. Ale w tym roku z powodu igrzysk kalendarz trochę się zmienił. Trudno zmieścić między startami dłuższą sesję treningową, więc postanowiłem po prostu grać. Nietypowo zacznę od Estoril, potem Monte Carlo, tydzień przerwy, Rzym, Hamburg i znów przerwa przed Paryżem.