Na ostatnim zjeździe związku Listkiewicz przeprosił i zgłosił chęć diametralnych zmian. Zmiany oczywiście będą, ale każdy rozumie je na swój sposób. "Jestem pełnomocnikiem UEFA ds. Euro 2012. Nie ma takiej możliwości, abym dalej nim był, nie pełniąc jakieś funkcji w PZPN, a przecież podpisałem z UEFA kilkuletni kontrakt" - mówi DZIENNIKOWI Listkiewicz. "To wszystko musi się łączyć. Muszę mieć jakiś wpływ na podejmowanie decyzji w PZPN. W przeciwnym razie nie mógłbym być skutecznym pełnomocnikiem UEFA".
Listkiewicz ma więc znakomite alibi. Musi zostać w PZPN, bo w przeciwnym razie UEFA zacznie się krzywić i mistrzostwa Europy w Polsce będą zagrożone. Europejska federacja powinna przecież mieć wpływ na polski związek poprzez zaufanego człowieka. A czy będzie miała zaufanie do jakiegoś anonimowego menedżera, którego chcą wprowadzić do PZPN politycy z ministrem sportu Mirosławem Drzewieckim na czele? Oczywiście Listkiewicz, zapowiadając na ostatnim zjeździe rezygnację z funkcji prezesa, o tym wszystkim nie wspomniał, bo i po co. Przed kamerami przeprosiny brzmiały lepiej.
"Ja nie stoję ani po stronie rządu, ani po stronie PZPN, czy UEFA. Stoję po stronie wszystkich i wszystkim pomagam. Prezydent Michel Platini to docenia" - mówi Listkiewicz. "Jeśli nagle nie będę mógł pomóc polskiemu związkowi, bo mnie tam zabraknie, nasza sytuacja w UEFA może się pogorszyć. Niech pan zrozumie, że ja nie mogę być w Polsce tylko jakimś konsulem honorowym. Nawet, gdybym chciał…"
Co na to inni działacze? "Przecież mamy demokrację" - uśmiecha się Grzegorz Lato. Janusz Wójcik mówi wprost: "Wiedziałem, że tak będzie. W PZPN po czternastym września nic się nie zmieni. Drużyna będzie inna, tylko skład ten sam". Zbigniew Boniek też nie jest zdziwiony: "Być może Michał zostanie kimś w rodzaju wiceprezesa do spraw zagranicznych".
A Drzewiecki? Minister chyba nie jest najlepiej zorientowany w całej sytuacji. Marzą mu się nowocześni menedżerowie w PZPN. Kilku nawet jest gotowy wskazać. Tylko który działacz będzie chciał współpracować z profesjonalistami? "O składzie nowych władz zadecydują delegaci. Jeśli komuś się zdaje, że wrócimy do lat sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych, kiedy ministrów przynoszono w teczkach, to się myli. PZPN to niezależne stowarzyszenie" - mówi Listkiewicz. "Groźba zawieszenia przez polityków? W latach stalinowskich zawieszono PZPN. Ale te czasy już nie wrócą".
W razie gdyby Drzewiecki wreszcie się zorientował, że o żadnych menedżerach nie ma mowy, Listkiewicz będzie miał kolejne alibi. Kilka dni temu wysłał do Ministerstwa Sportu i Turystyki pismo, w którym prosił ministra o przedstawienie kandydata (podkreślając oczywiście, że musi być spoza środowiska piłkarskiego) na prokuratora sportowego. Nieszczęśnik miałby współpracować z Wydziałem Dyscypliny i odpowiadać za walkę z korupcją, dopingiem i chuligaństwem, czyli za wszystko to, z czym PZPN nie daje sobie rady i od czego chce mieć święty spokój. Kompetencje prokuratora zostały w liście dokładnie określone - prowadzenie postępowań, składanie wniosków, zawiadamianie prokuratury. Generalnie nic, co naruszyłoby spokój i wypełniało wolny czas członków zarządu PZPN.
Jeśli Drzewiecki nadal będzie się upierał, że w PZPN nic się nie zmienia i trzeba coś z tym zrobić, Listkiewicz uruchomi znajomości. W zasadzie kilka pochwał Beenhakkera i Platiniego, połączonych z żalem nad dymisją prezesa i groźbami skierowanymi w stronę "reformatorów", powinno załatwić obecnemu prezesowi dobrą posadę w PZPN na kolejne lata. Beenhakker dzwonił niedawno do prezesa, mówiąc mu, że nie wyobraża sobie PZPN bez niego i że generalnie z każdym innym działaczem będzie mu się ciężej współpracować.
A Platini? To przyjaciel Listkiewicza od ponad dziesięciu lat. Jeśli Michał mówi, że w Polsce nie ma korupcji, to Michel wierzy, że rzeczywiście tak jest. "Rozmawiałem wczoraj z delegatami UEFA. Wszyscy chcieli, abym został w związku. Niektórzy nie rozumieli, dlaczego rezygnuję. Nie mogłem im jednak obiecać, że zostanę. O tym przecież zadecydują delegaci" - uśmiecha się Listkiewicz.
Delegaci - wiadomo: nie odsuną przecież od władzy swojego pracodawcy, twórcy kilkunastu komisji i wydziałów, w których każdy znalazł coś dla siebie. Listkiewicz w wyborach na prezesa PZPN poprze Strejlaua, Piechniczka czy Latę (to naprawdę bez różnicy kogo), a w zamian otrzyma poparcie od nowego prezesa. Kilku innym delegatom coś obieca jak zawsze.
Jest jeszcze jedna kwestia - po co mu to wszystko? Mało się nasłuchał i naczytał? Pycha, męska duma czy zwykła żądza władzy? A może to i to? "Ja dużo w życiu przeżyłem i naprawdę dużo jeszcze mogę przeżyć" - zapewnia.