"Po pierwszym nokdaunie wiedziałem, że zraniłem Cunninghama. To nieustępliwy rywal, ale nie poradził sobie z moim stylem boksowania. Okazał się dla niego za trudny" - powiedział Adamek, który wcześniej był czempionem WBC w kategorii półciężkiej.
Przełomowa była czwarta runda. Cunningham - jak wyliczyli statystycy - zadał w niej 21 ciosów z rzędu, a polski pięściarz był w opałach. Ale Adamek przezwyciężył kryzys, a co więcej znów posadził przeciwnika z Filadelfii na deskach. Do gongu brakowało wówczas 15,8 s.
"Myślałem, że w tym starciu już mam Adamka i go znokautuję, jednak to on znów mnie <posadził>. To kosztowało mnie porażkę. Taki jest boks" - przyznał Cunningham.
Trzecie liczenie Amerykanina miało miejsce w ósmej odsłonie. Nokdauny sprawiły, że Cunningham stracił trzy punkty, a co za tym idzie zwycięstwo. Punktacja sędziów wcale nie była jednogłośna - dwóch opowiedziało się za Adamkiem, zaś jeden przyznał wygraną Cunninghamowi, co spotkało się z głośnymi protestami wielu polskich kibiców zgromadzonych w hali w Newark.
Przed ostatnią rundą trener Adamka - Andrzej Gmitruk pytał swego podopiecznego: "Dasz radę?". Odpowiedź nowego mistrza świata był krótka: "Tak". Mimo ogromnego zmęczenia, wręcz wyczerpania, Adamek zasłużenie triumfował. Za wywalczenie tytułu otrzyma około 100 tysięcy dolarów, zaś pokonany ponad dwa razy więcej (proporcje w honorariach wynoszą 65 do 35 procent na korzyść pięściarza, który wnosi pas do ringu).