W ubiegłym tygodniu zakończyły się kilkudniowe testy w hiszpańskim Jerez, gdzie F1 pojawiła się po raz pierwszy od 1997 r. Andaluzyjski klimat przynajmniej odrobinę miał przypominać ten, który pod koniec marca będzie panował na antypodach. Po raz kolejny okazało się, że pogoda w Europie o tej porze roku potrafi płatać figle. W całej południowej Hiszpanii lało jak z cebra, więc kierowcy na suchej nawierzchni przejechali raptem kilka godzin.

Reklama

"Wielka szkoda, bo tylko na suchym torze można skutecznie testować aerodynamikę" - żalił się prezydent Ferrari Luca di Montezemolo. Włoscy konstruktorzy nowego Cavallino Rosso - bolidu F60 - dopracowywali w Jerez ustawienia przede wszystkim dwóch części: skrzydeł i rury wydechowej. Sprawdziany udali za całkiem udane, choć ich kierowcom - Felipe Massie i Kimiemu Raikkoenenowi - ani razu nie udało się wykręcić najlepszego czasu dnia.

>>>BMW Sauber znów faworyzuje Heidfelda

„Dawno nie byliśmy świadkami takiej sytuacji. Jedynym usprawiedliwieniem teamu, może być fakt, że każdego dnia jeździli z pełnym bakiem” - napisała sobotnia „La Gazzetta dello Sport”. Typowo jesienna aura do tego stopnia pokrzyżowała plany ludzi ze stajni z Maranello, że nie zdążyli przetestować opon (dostawcą niezmiennie jest japoński Bridgestone), które będą obowiązywały w sezonie 2010.

"Najważniejsze, że zrealizowaliśmy cele, które postawiliśmy sobie przed przylotem do Hiszpanii. Technicy i mechanicy mają już sporą wiedzę o parametrach przy wyważeniu nowego bolidu, a my przejechaliśmy kilkaset okrążeń na trzech rodzajach twardych opon" - ocenił stan przygotowań kierowca Ferrari, trzeci w poprzednim sezonie Kimi Raikkoenen. Co ciekawe, markotny na co dzień Fin nie narzekał na deszcz i silny wiatr, który kilkukrotnie zdmuchnął jego bolid z toru. Media już zaczęły spekulować, że nieudane testy na torze w Jerez, który profilem kilku zakrętów bardzo przypomina ten w Australii, mogą zaowocować w Melbourne licznymi... kolizjami.

>>>Szykują się wielkie zmiany w Formule 1

Utrudnione przygotowania Ferrari to nic w porównaniu z problemami McLarena. W ciągu pięciu dni spędzonych w Jerez kierowcy „srebrnych strzał” przejechali zaledwie 325 okrążeń (najmniej ze wszystkich teamów). Cacko, jakie wychwalały brytyjskie media - nowy MP4-24, psuło się średnio co dwie i pół godziny! A to bolid obrońcy tytułu Lewisa Hamiltona stanął w płomieniach, a to oderwała się się część karoserii. Mechanicy teamu z Woking zamontowali nowe tylne skrzydło, żeby po chwili je wymontować. W końcu zdecydowali się użyć to z poprzedniego sezonu. „Usterka goniła usterkę” - tak testy w Andaluzji podsumował dziennik „The Times”.

I Anglicy, i Włosi mają nadzieję, że w rozpoczętych wczoraj na katalońskim torze w Montmelo uda się naprawić wszystkie niedociągnięcia. McLaren 15 marca razem z Renaultem i Williamsem będzie miał okazję do jeszcze jednej wizyty w Jerez. Reszta teamów będzie szykowała się już we własnych bazach. W tym gronie będzie także BMW Sauber, który dzięki własnemu systemowi KERS w opinii wielu ekspertów będzie w Australii faworytem numer jeden.