Pierwsze odpowiedzi dostaniemy już w niedzielę w Australii (transmisja w Polsacie od 7.45), ostatnią, najważniejszą, 1 listopada w Abu Zabi.

Faworytem w opinii większości ekspertów wciąż jest Ferrari. Włoski team z Maranello nie błyszczał podczas przedsezonowych testów (w Bahrajnie, Jerez i Barcelonie), ale nie miał też takich problemów jak McLaren. Stajnia z Woking w żaden sposób nie potrafiła przystosować się do większości nowych przepisów, które będą obowiązywały w tym sezonie.

Reklama

„Usterka goni usterkę” - alarmował na początku marca dziennik „The Guardian”, odnosząc się do pechowych testów Srebrnych Strzał w Andaluzji.Hamiltonowi zapalił się bolid, a Heikki Kovalainen nie był w stanie prawidłowo go wyważyć. Kłopotów i niedociągnięć (głównie jeśli chodzi o aerodynamikę) było o wiele więcej, dlatego nawet sam szef teamu Ron Dennis stwierdził, że w Melbourne nie zdziwi się, jeśli jego kierowcy zajmą miejsca w środku stawki. Kto może skorzystać z niemocy McLarena? Przede wszystkim debiutant w 10-zespołowej stawce, spadkobierca Hondy (Japończycy ogłosili na początku roku bankructwo) - Brawn GP.

>>>"Hamilton jest w głębokiej d..."

Nowy team stworzony przez „maga paddocku” Rossa Brawna (dyrektor techniczny w Bennettonie, a później w Ferrari) ku zaskoczeniu wszystkich obserwatorów zdominował zimowe testy. "Zmieniliśmy silniki z Hondy na Mercedesa i okazało się, że nikt nie jest w stanie nas dogonić" - stwierdził niedawno Ruben Barrichello, pilot Brawn GP i najstarszy kierowca w stawce. Fenomen brytyjskiej stajni polega przede wszystkim na perfekcyjnym wręcz wykorzystywaniu luk w nowych przepisach.

W poniedziałek świat F1 obiegła sensacyjna informacja, że Williams, Toyota i właśnie Brawn GP używają w swoich bolidach zabronionych dyfuzorów umieszczonych w podwoziu i eliminujących turbulencje powietrza. „To dopiero skandal! Dzięki mniejszym dyfuzorom będą zyskiwali prawie 00,5 sekundy na każdym okrążeniu. Grają nieczysto, a pomysłodawcą tego był przecież Ross Brawn, szef techniczny stowarzyszenia teamów FOTA. Powinien świecić przykładem, a nie bezczelnie oszukiwać!” - napisała środowa „La Gazzetta dello Sport”.

Ale to niejedyna afera w ostatnich dniach. W ubiegłym tygodniu Międzynarodowa Federacja Samochodowa (FIA) tuż przed startem rywalizacji zmieniła zasady gry. Mistrzem miał w tym roku zostać ten, kto wygra najwięcej Grand Prix, a nie zdobywca największej liczby punktów. Dla Roberta Kubicy i innych regularnych, ale niedysponujących szybkimi bolidami kierowców, oznaczałoby to koniec marzeń o triumfie w klasyfikacji generalnej. Ostatecznie po ostrym proteście teamów decyzję odroczono o 12 miesięcy. Niesmak jednak pozostał.

Reklama

>>>Formuła 1 to wyścigi wygłodzonych chudzielców

Z kolei we wtorek szef F1 Bernie Ecclestone przyznał w wywiadzie dla dziennika „TheTimes”, że McLaren i Renault groziły bojkotem GP Australii, jeśli nie otrzymałyby pieniędzy wynikających z tzw. concorde agreement (umowy zawieranej pomiędzy władzami F1 a szefami dziesięciu zespołów). "Nie ma kasy, to nie wysyłamy naszych bolidów na Antypody" - grzmiał szef Renault Flavio Briatore. Ostatecznie Ecclestone’owi udało się uregulować brakującą sumę.

Nowy sezon zapowiada się niezwykle ciekawie nie tylko z powodu afer i zakulisowych gierek. Dwie najważniejsze zmiany w przepisach mogą zachwiać Najszybszym Cyrkiem Świata. Pierwsza to KERS (system odzyskiwania energii kinetycznej dającej dodatkową moc 80 kW). Druga: nowe, gładkie opony (po raz pierwszy od 1997 r., gdy je wycofano, uznając za zbyt niebezpieczne). Oczy wszystkich Polaków zwrócone będą oczywiście na Roberta Kubicę.

Ready, steady, go!