Do końca wyścigu nie dotarł niestety Robert Kubica. Jego pech zaczął się już na początku zawodów. W sobotę po kwalifikacjach polski kierowca nie był zadowolony ze swojego samochodu.
"Bolid strasznie dotykał ziemi" - relacjonował po kwalifikacjach Kubica. "Strasznie podbijało mnie na dohamowaniach. Nie mogłem przez to znaleźć odpowiednich punktów hamowania".
Kubica nie był również zadowolony z braku KERS na pokładzie swojego bolidu. Na długich prostych odcinkach różnica między bolidami wyposażonymi w ten system a resztą była widoczna. Niemniej ósmy czas i szóste pole na starcie, po karach dla Barrichello i Vettela, zapowiadały niezły wyścig. Niestety podczas przejazdu rozgrzewkowego Kubica zameldował swoim inżynierom, że ma problemy z silnikiem.
"Na okrążeniu formującym poczułem, że silnik przestał pracować optymalnie" - tłumaczył Kubica. "Tak jakby brakowało połowy cylindrów. Praktycznie w ogóle nie było w nim mocy. Zapytałem zespół, czy powinienem startować normalnie, bo to było ryzykowne. Tak też było faktycznie. Nie mogłem ruszyć z miejsca. Szczęście, że wszyscy mnie ominęli. Przejechałem dwa okrążenia żółwim tempem, próbując coś naprawić, ale problem był mechaniczny. W końcu zapalił się bolid i musiałem zjechać" - dodawał. To był koniec marzeń na jakąkolwiek zdobycz w Grand Prix Malezji.
Tymczasem początek wyścigu należał do Nico Rosberga. Kierowca Williamsa świetnie wystartował i objął jako pierwszy prowadzenie. Do pierwszego postoju w boksach za Niemcem jechali Jarno Trulli (Toyota) i zdobywca pole positon Jenson Button (Brawn GP). Jednak dobra taktyka Buttona i szybka jazda lidera klasyfikacji generalnej sprawiła, że po pierwszych postojach w boksach odzyskał on to, co stracił na starcie.
Przed laty dzięki pomysłowości i geniuszowi Michaela Schumachera i Rossa Brawna Ferrari często wygrywało wyścigi, w których pogoda grała czołową rolę. Teraz Schumacher jest na emeryturze, Brawn ma swój zespół, a Ferrari popełniło kolejną podczas tego weekendu gafę. Zespół postanowił wyprzedzić wydarzenia na torze i już na 13. okrążeniu założono Raikkonenowi deszczowe opony. Ryzyko nie opłaciło się. Tor był suchy, a Fin szybko zniszczył swoje ogumienie i spadł na 14. pozycję. Jak na złość wtedy zaczął padać deszcz. Wszyscy kierowcy na czele z Buttonem zjechali na wymianę ogumienia. Na torze panował chaos, a liderzy zmieniali się co chwila.
Warunki stały się dramatyczne. Na torze pojawił się samochód bezpieczeństwa. Po 32 okrążeniach, gdy nad torem szalała iście tropikalna burza, wyścig wstrzymano. Kierowcy zaparkowali bolidy na prostej startowej i zaczęły się dyskusje. Przez prawie godziny sędziowie nie potrafili zdecydować się, co robić. Tymczasem przewodniczący stowarzyszenia kierowców (GPDA) Mark Webber (Red Bull) zbierał opinię od swoich kolegów, czy warto kontynuować wyścig. Kierowcy byli zgodni, że warunki nie nadają się do jazdy. Wyścig ostatecznie przerwano, a klasyfikację po 31 okrążeniach uznano za końcową.
Tym samym zwycięzcą został po raz drugi w tym sezonie Jenson Button. Drugi był Nick Heidfeld. Trzeci Timo Glock.
"Ostatnie dwa okrążenia za samochodem bezpieczeństwa były bardzo mylące. Po pit-stopie mój inżynier powiedział mi, że jestem liderem wyścigu, więc postanowiłem jechać ostrożne i oszczędzać opony. Ale potem Jenson mnie wyprzedził i otrzymałem komunikat, że spadłem na drugie miejsce. Teraz jestem na 3. pozycji. Mam tylko nadzieję, że już nic się więcej nie zmieni" - mówił kierowca Toyoty.
Jednak całkiem prawdopodobne jest, że niedługo niektóre wyniki ulegną zmianie. Kilku kierowców, między innymi Lewis Hamilton, już zgłasza pretensje. Z powodu tego, że nie przejechali 75 procent wyścigu, otrzymają tylko połowę punktów. Jenson Button ma już piętnaście oczek na swoim koncie, a zespół Rossa Brawna staje się powoli dominującą siłą w tym sezonie.