Tegoroczna edycja wyznaczona została w okresie monsunowych deszczy, jakie w tym okresie nawiedzają te część Azji. Opady często nasilają się w godzinach popołudniowych, czyli dokładnie wtedy, gdy w terminarzu wyznaczone są sobotnie kwalifikacje i niedzielny wyścig.

Reklama

Podczas trzech dni weekendu pod szyldem GP Malezji spodziewane są temperatury od 25 do 32 stopni Celsjusza, a najmniej deszczowy ma być piątek - tu szanse na intensywne opady nieznacznie tylko przekraczają 60 procent. Ich kumulacja spodziewana jest w sobotę, kiedy raczej nie ma co liczyć na przejaśnienia i to od rana do późnego wieczoru.

Większą niewiadomą są tak naprawdę losy niedzielnego wyścigu. Tutaj organizatorzy spodziewają się przelotnych załamań pogody, ale liczą, że nie powtórzy się sytuacja sprzed dwóch lat. Wówczas rywalizacja kierowców toczyła się w większości za "samochodem bezpieczeństwa", a przerwano ją po 33 okrążeniach, gdy nawierzchnia toru była całkowicie przekryta spływająca zewsząd wodą. Długie oczekiwanie przerwały szybko zapadające ciemności (obiekt nie posiada oświetlenia).

"Jak jest deszcz, to są prawdziwe emocje w Formule 1. To stara prawda. Przecież gdy pada, nie ma faworytów i wszystko jest możliwe. Przy okazji Malezja stanie się poligonem doświadczalnym dla nowych opon deszczowych Pirelli, których jeszcze nie testowano w ekstremalnych warunkach" - twierdzi ze stoickim spokojem wiceprezes Międzynarodowej Federacji Samochodowej (FIA) Bernie Ecclestone.

Optymizm człowieka, który niepodzielnie rządzi w F1, może się okazać lekko na wyrost, jeśli opady będą bardziej obfite, niż zapowiadają meteorolodzy. Szczególnie w sobotę może się okazać niemożliwe rozegranie kwalifikacji, albo przyniosą one wyniki zupełnie nieadekwatne do układu sił w stawce. Jeśli na wysokich pozycjach na starcie GP Malezji znajdą się kierowcy ze słabszych teamów, mogą w trudnych warunkach sprawić wiele kłopotów mocniejszym rywalom.

W tych okolicznościach trochę absurdalne wydają się pomysły, by na torze Sepang została wyznaczona dodatkowa strefa ułatwiająca wyprzedzanie dzięki użyciu ruchomego tylnego skrzydła. Oprócz odcinka start-meta miałaby obowiązywać na drugiej co do długości prostej (decyzja o tym jeszcze nie zapadła).

Niektóre ekipy, które - jak choćby broniący mistrzostwa świata konstruktorów Red Bull-Renault - zapowiadają użycie w Malezji systemu odzyskiwania energii kinetycznej (KERS), dodającej mocy silników podczas wyprzedzania. Prawdopodobnie jednak piątkowe sesje treningowe i trzecia zaplanowana na sobotnie przedpołudnie zmienią koncepcje szefów teamów.

Reklama

Może się okazać, że najważniejszym celem kierowców będzie w niedzielę utrzymanie się na mokrym i śliskim torze, a nie wyprzedzanie rywali. Wielką niewiadomą są też strategie. Będą pewnie oparte na trzech, a być może nawet czterech, postojach w boksie. Wciąż bowiem trudno przewidzieć jak się będzie spisywało ogumienie Pirelli (włoska firma wróciła do Formuły 1 po wieloletniej przerwie), które zużywa się bardziej niż opony Bridgestone stosowane do ubiegłego roku.

Przy tych wszystkich możliwych zawirowaniach na drugi plan jakby schodzi to, kto wywiezie z Kuala Lumpur najwięcej punktów. Pewnie o miejsca na podium walczyć będą kierowcy Red Bull-Renault, McLaren-Mercedes i Ferrari. Do tej rywalizacji może się włączyć ekipa Renault uskrzydlona trzecim miejscem Rosjanina Witalija Pietrowa podczas GP Australii inaugurującej sezon.

Tylko jedno w tym wszystkim jest pewne na Sepang nie wystartuje Robert Kubica, który wciąż przebywa we włoskim szpitalu. Bardzo zrehabilitować się za słaby występ w Melbourne chce się jego zastępca w Renault - Niemiec Nick Heidfeld.