O jednym z najbardziej utytułowanych kierowców w historii Formuły 1 opowiada dziennikarz zajmującym się sportami motoryzacyjnymi, Tomasz Lorek.
Dziś mija dwudziesta rocznica tragicznej śmierci brazylijskiego mistrza Formuły 1 Ayrtona Senny. Jaki to był sportowiec?
Człowiek, który nie znosił kompromisów. Ayrton Senna - trzykrotny mistrz świata Formuły 1 - był gościem z epoki romantycznej, czyli albo wygrywam, albo rozbijam bolid. Arcydzieło jazdy i niewiarygodny kunszt. Senna powiedział, że prędzej zginie, jeśli nie będzie mógł jeździć "na maksa". Hołdował czystej apoteozie wyścigów, czyli ścigamy się tyle, ile jest mocy. Są to rzeczy nierealne dla śmiertelników, a tego dnia - 1 maja 1994 roku - na torze Imola w San Marino po raz pierwszy wyglądał jak śmiertelnik.
Przejdźmy do wydarzeń z tego feralnego dnia. Działo się to podczas Grand Prix San Marino we Włoszech, na torze Imola. Co tam się wydarzyło? Co było główną przyczyną tego wypadku?
Jak zawsze oczywiście "pijarowcy" i menadżerowie będą mówili o tym, że nawaliły hamulce czy zawieszenie, a tak naprawdę każdy geniusz ma mgiełkę tajemnicy. Myślę, że Senna zrobił to, co miał zrobić - bogowie umierają młodo. Wszelkie próby doszukiwania się mechanicznych usterek skazane są na niepowodzenie. Roztrząsanie tego, dlaczego tak się stało nie ma najmniejszego sensu. Senna powiedział, że woli umrzeć niż zostać kaleką.
Dzień przed wypadkiem Senny w kwalifikacjach zginął inny kierowca - Roland Rotzenberger. Być może tor był tak bardzo niebezpieczny, że miały miejsce dwa tragiczne zgony podczas jednego Grand Prix.
Być może był to właśnie sygnał, że Ratzenberger był pierwszą ofiarą, a następnego dnia niebiosa sięgną po drugiego człowieka. Nie sądzę, że nie były tam spełnione wymogi bezpieczeństwa. Może był to znak dla Ayrtona Senny, że czas z tym skończyć. Nie doszukiwałbym się jakichś błędów w przygotowaniu toru. To są sporty ekstremalne, więc takie wydarzenia są możliwe. Nigdy nie wyeliminujemy ryzyka w sportach motorowych. Po prostu trzeba ryzykować, ponieważ w tym sporcie ryzyko wliczone jest w cały sens tej zabawy. Ratzenberger był swego rodzaju przestrogą, że będzie to "czarny weekend" i niestety tak się stało.
Od feralnych wydarzeń z San Marino minęło już dwadzieścia lat. Od tego czasu nie było już żadnego śmiertelnego wypadku w Formule 1. Można powiedzieć, że ta sytuacja była swego rodzaju przełomem w kwestii bezpieczeństwa w tym sporcie motorowym.
Tak, na pewno. "Bernie" [Bernie Ecclestone - prezydent i szef Formula One Administration - przyp. red.] wiedział, że sponsorzy w dobie lat 90. i na przełomie wieków będą chcieli mieć wyścig gwarantujący świetne ściganie, ale bez ofiar. Jak twierdzą sponsorzy, śmierć odstrasza jednak potencjalną publikę. "Bernie" jako człowiek, który świetnie wyczuwa puls codzienności wiedział, że przede wszystkim musi zadbać o to, żeby tory były bezpieczne i wprowadzał zmiany, namawiając szefów zespołów, aby szli w tę stronę. Wszyscy byli wstrząśnięci tragiczną śmiercią wybitnego kierowcy. Myślę, że śmierć Ayrtona Senny daje nam refleksję, dzięki niej zaczynamy inaczej postrzegać świat. "Bernie" sprawił, że nie tylko przez pięć sekund po śmierci Ayrtona Senny, ale przez całe dwadzieścia lat.
Ayrton Senna był trzykrotnym mistrzem świata Formuły 1 w 1988, 1990 i 1991 roku. Na podium klasyfikacji generalnej stawał w sumie sześciokrotnie. Wystartował w 160 wyścigach Grand Prix, wygrał z nich 41, a 81-krotnie stawał na podium. Ayrton Senna jest ostatnim kierowcą, który zginął na torze Formuły 1.