Przed Panem siódmy w karierze Rajd Dakar. Z jakimi nadziejami Pan przystępuje?
Zawsze najpierw zanim pomyślę, co chciałbym na Dakarze osiągnąć, słucham tego, co chcieliby osiągnąć inni zawodnicy. I tak się składa, że przez ostatnich kilka lat tym, którego słuchałem najczęściej był Krzysiek Hołowczyc, który mówi "na Dakar jedzie się przecież po to, żeby wygrać, a drugi to jest first looser, czyli pierwszym przegranym". Nie mówię, że zgadzam się z nim w stu procentach, ale faktycznie - jeżeli się nie jedzie na tak ciężki rajd jak Dakar po to, żeby wygrać, to trzeba sobie zadać pytanie - po co się jedzie? Być może po przygodę. Ja jadę po zwycięstwo, choć oczywiście przygoda w Rajdzie Dakar nie jest dużo mniej ważna niż sam triumf.

Reklama

Za Panem kolejny udany z sezon, z trzecim w karierze Pucharem Świata.
To był najlepszy sezon, bo nie tylko udało mi się wygrać 4 z 6 rajdów Pucharu Świata, ale przede wszystkim w żadnym rajdzie w sezonie, od Dakaru począwszy, a później przez cały PŚ nie byłem gorzej niż na drugim miejscu. Jeżeli w czterech na siedem startów było się pierwszym, a trzy razy drugim - w tym w Dakarze - to szczerze powiedziawszy, bardzo trudno będzie ten wynik pobić. O ile wiem, nikt dotychczas nie zdobył w Pucharze Świata takiej średniej ilości punktów jak ja w tym roku, wobec tego poprzeczka wisi bardzo bardzo wysoko.

Co możemy powiedzieć o trasie Dakaru 2015?
Dakar, jak niektóre partie polityczne, się "ekstremizuje". To znaczy jest coraz dłuższy, bo w 2015 roku odcinek Dakaru po raz pierwszy przekroczy 1000 kilometrów. Jest też coraz wyżej, bo mamy być na wysokości 5000 metrów. Dotychczas najwyższa wysokość, na jakiej się ścigałem, to było 4905 metrów i proszę mi wierzyć, że graniczy to już z szaleństwem. Jesteśmy i my, i nasze maszyny w stanie ledwo do życia, a co dopiero do ścigania na tych wysokościach. Ma być więc jeszcze dłużej i jeszcze wyżej. 2 lata temu do mety Dakaru dojechało ponad 50% startujących. Wtedy organizator powiedział: to za dużo; to znaczy, że rajd jest za łatwy, powinien być trudniejszy. Rok temu do mety dojechało poniżej 50% startujących, w tym roku ma być jeszcze trudniejszy. To chyba właśnie jest najlepszy i niestety najbardziej brutalny sposób oceny skali trudności - ilu dojedzie. Jeżeli dojedzie poniżej 50%, to będzie znaczyło to, że Dakar był skrajnie trudny.

Których zawodników uznaje Pan za swoich najgroźniejszych rywali?
Moimi najgroźniejszymi rywalami są bez żadnej wątpliwości zawodnicy z Ameryki Południowej - szczególnie Argentyńczycy, Boliwijczycy, Chilijczycy, Brazylijczycy, Peruwiańczycy - czyli ci, którzy tam mieszkają i żyją. Ponieważ Dakar to jest przede wszystkim wyzwanie nawigacyjne i fizjologiczne, wobec tego ci, którzy tam na co dzień mieszkają, żyją i trenują mają jednak trochę z góry. Ale tego proszę nie traktować jako jakikolwiek rodzaj usprawiedliwienia, bo śledząc kolejne wyniki, właściwie tylko ja w ciągu ostatnich 4 lat byłem tuż za jednym czy dwoma „localesami”, a startuje ich tam dwudziestu paru - trzydziestu. Wobec tego, nie uginam się pod presją - ani psychiczną, ani fizyczną - lokalnych zawodników. Uważam, że wciąż niektórzy z nas - zawodnicy spoza tamtego regionu - mają szanse, by być w czołówce.

Reklama

Nie żal Panu, że nie miał Pan okazji ścigać się w afrykańskim Dakarze?
Żałuję, że nie ścigaliśmy się w Afryce (rywalizacja quadowców odbyła się po raz pierwszy w 2009 roku, już w Ameryce Południowej), bo chociaż jest tam wiele rzeczy trudniejszych - choćby to, że nie ma dróg bitych i że serwisy muszą poruszać się po szutrowych albo gruntowych trasach, no to jednak szanse byłyby równiejsze dlatego, że mało kto mógłby w ogóle trenować na trasach dakarowych - tam takich możliwości raczej nie ma. Natomiast na trasach dakarowych w Chile, Argentynie i Boliwii wielu ludzi może po prostu trenować i trenuje, co oczywiście powoduje, że szanse ludzi spoza tamtego regionu są istotnie mniejsze - w Afryce byłyby prawie takie same dla wszystkich. Moje szanse w tym roku oceniam niestety nieco słabiej niż w ubiegłym, a to dlatego, że zawodników lokalnych jest więcej i są dużo bardziej zdeterminowani, ponieważ zwycięstwo w Dakarze Chilijczyka, Argentyńczyka czy Boliwijczyka w zasadzie ustawia już sportowca na całe życie. Oni wszyscy to widzą i wobec tego trenują tam na zabój, a ja choćbym trenował cały czas, to jednak nie trenując właśnie tam - czyli na Atakamie czy w Argentynie, zawsze jednak będę jechał rajd nawigacyjny, a to jest zawsze wyższa poprzeczka.

Pan jakieś nowinki sprzętowe, którymi będzie Pan próbował zaskoczyć rywali, czy może wie Pan coś o tym, że rywale szykują coś nietypowego?
W tym roku jesteśmy w specyficznej sytuacji dlatego, że dosłownie miesiąc temu Yamaha wypuściła nowy silnik na 2015 rok, który jest dużo mocniejszy od dotychczasowego. I prawdę powiedziawszy, siedzę na płocie okrakiem i się, jak to mówi góralski dowcip, waham. Ten silnik ma dobre 10 koni mechanicznych więcej, czyli jest istotnie mocniejszy. A z drugiej strony jest jeszcze niesprawdzony i chyba jednak zdecyduję się na ten słabszy silnik. Oczywiście skutkować to będzie tym, że każdy kto pojedzie z silnikiem na 2015 rok, ryzykując więcej ma szanse być o te 20 km/h szybszy na prostych. Tak bywa w sporcie - trzeba albo ryzykować albo mieć pewność. Ja wolę pewność i mniej ryzyka.

Tak na koniec - cytat z początku tego roku, już po Rajdzie Dakar. Kiedy padło pytanie, czy wystartuje Pan w kolejnej edycji i na co Pan liczy. Odpowiedział Pan: „oczywiście, muszę znowu stanąć na podium, a przecież trzeci i drugi już byłem”. Pozostało jedno wolne miejsce...
Tak, tak, tak. To są takie buńczuczne chwile młodości. To taka inna wersja powiedzenia „Hołka”, że na Dakar się jedzie po to, żeby wygrać, a drugi to jest first looser. Chyba o brak ambicji nie można mnie posądzić.

Rajd Dakar zakończy się 17 stycznia w Buenos Aires.