Majka stracił do zwycięzcy ponad 23 minuty

32-letni Yates odniósł drugie w karierze zwycięstwo w wielkim tourze, po Vuelta a Espana 2018. W klasyfikacji generalnej wyprzedził o 3.56 Meksykanina Isaaca del Toro (UAE Team Emirates-XRG) oraz o 4.43 Ekwadorczyka Richarda Carapaza (EF Education-EasyPost).

Reklama

Rafał Majka, kolega klubowy del Toro, ukończył wyścig na 13. miejscu, ze stratą ponad 23 minut do zwycięzcy.

Triumfatorem klasyfikacji punktowej został zwycięzca czterech etapów Duńczyk Mads Pedersen (Lidl-Trek), a górskiej - Włoch Lorenzo Fortunato (XDS Astana). W drużynowej najlepsza okazała się ekipa del Toro i Majki - UAE Team Emirates-XRG.

Yates nie był faworytem

Przed wyścigiem Yates nie był wymieniany w pierwszym szeregu faworytów. O zwycięstwo mieli walczyć Słoweniec Primoz Roglic (Red Bull-Bora-hansgrohe) oraz Hiszpan Juan Ayuso (UAE Team Emirates-XRG), ale obaj wycofali się z powodu problemów zdrowotnych.

Wszystkie najważniejsze rozstrzygnięcia zapadły na przedostatnim etapie z Verres do Sestriere, na którym kolarze wspinali się na "dach wyścigu" - Colle delle Finestre (2178 m n.p.m.). Yates przystępował do niego z trzeciej pozycji w "generalce", mając 1.21 straty do prowadzącego Isaaca del Toro.

W 2018 roku właśnie na Finestre, potwornym 18,5-kilometrowym podjeździe, o średnim nachyleniu 9,2 proc. i z ośmiokilometrowym odcinkiem szutrowym, Yates przeżył najgorszy dzień w karierze, tracąc różową koszulkę lidera Giro. Poobijany po wypadku, dojechał do mety ze stratą ponad 38 minut do zwycięskiego rodaka Chrisa Froome'a. W sobotę na tej przełęczy odwrócił losy wyścigu.

Rywale nie kryli rozczarowania

Del Toro i Carapaz cały etap do Sestriere przejechali razem, nie współpracowali i pogrzebali swoje szanse w bezowocnym pojedynku. U stóp Finestre Carapaz przystąpił do ofensywy, Meksykanin odpowiadał, a obaj słono za to zapłacili. Yates jechał swoim tempem i gdy przyspieszył i oderwał się od rywali, wsparł go cofnięty z ucieczki kolega z zespołu Belg Wout van Aert. Brytyjczyk dojechał do mety na trzeciej pozycji, za dwoma uciekinierami, Australijczykiem Chrisem Harperem i Włochem Alessandro Verre, ale z dużą przewagą nad del Toro i Carapazem.

Od momentu, gdy odsłonięto trasę, ten etap nie dawał mi spokoju. Chciałem go tylko ukończyć. Udało się, to niesamowite. To szczyt mojej kariery. Nic nigdy tego nie przebije – mówił Yates ze łzami w oczach na mecie w Sestriere.

Przeciwnicy nie ukrywali rozczarowania. "Byliśmy prawdopodobnie najsilniejsi, ale na pewno nie najmądrzejsi" - przyznał Ekwadorczyk, a Meksykanin dodał: "Jestem bardzo zawiedziony, ale nie chcę płakać przed kamerą. Byłem tak blisko wygrania Giro".

Papież Leon XIV pozdrowił kolarzy

Ostatni etap już niczego nie zmienił. Miał wyjątkowy przebieg, ponieważ po drodze kolarze odwiedzili... papieża Leona XIV. Wystartowali z Term Karakalli i w Watykanie zatrzymali się przed papieżem, a podeszli do niego liderzy klasyfikacji na czele z Yatesem.

Leon XIV pozdrowił kolarzy najpierw po włosku, a następnie po angielsku. Otrzymał od nich różową koszulkę lidera wyścigu. Kiedy odjeżdżali po tym krótkim spotkaniu, papież bił im brawo.

Zgodnie z przewidywaniem etap zakończył się walką rozprowadzanych przez swoje ekipy sprinterów. Najszybciej finiszował Kooij, który wyraźnie wyprzedził Australijczyka Kadena Grovesa (Alpecin-Deceuninck) oraz Włocha Matteo Moschettiego (Q36.5). Czwarte miejsce zajął jadący w cyklamenowej koszulce najlepszego sprintera Pedersen.