Nominacje do prowadzenia meczów reprezentacji USA w mundialu nie były przypadkiem. Pochodzący ze Szczecina arbiter latem został zaproszony, dzięki funkcjonującemu od kilku lat porozumieniu NBA - FIBA, na mecze Ligi Letniej do Las Vegas. Był jednym z dwóch arbitrów ze Starego Kontynentu wyróżnionym w ten sposób, obok Hiszpana Luisa Castillo.

Reklama

"Sędziowałem trzy mecze za oceanem. Jak mi powiedziano, to bardzo dużo. Moi poprzednicy z Europy, którzy wcześniej byli na podobnym stażu, prowadzili na ogół tylko po... jednej kwarcie. Liga Letnia jest specyficzna - szybsza i bardziej zacięta niż rozgrywki sezonu zasadniczego czy mecze w Europie, a nawet w mistrzostwach świata, bo zawodnicy walczą o kontrakty. Gra jest też bardziej chaotyczna, mniej schematyczna niż w normalnych rozgrywkach czy w mundialu. To było dla mnie największe wyzwanie, bo mózg musi wyłapywać i analizować sytuacje, które przy takiej dynamice zdarzeń trudniej ocenić gołym okiem. W Las Vegas nie byłem pierwszy raz, ale sama organizacja, otoczka NBA zrobiły na mnie spore wrażenie" - powiedział PAP Liszka.

W MŚ w Chinach prowadził mecze Amerykanów z Czechami (88:67) i Turkami (93:92 po dogrywce) w pierwszym etapie oraz z Grekami (69:53) w drugim.

"Pierwsze spotkanie podczas mistrzostw świata było dla mnie nieco stresujące, kolejne już nie, bo wszedłem w odpowiedni rytm. Byliśmy zresztą dobrze przygotowani jako sędziowie FIBA, a ja dodatkowo przez obecność na Lidze Letniej NBA. Przed pierwszym meczem podszedł do mnie kapitan Amerykanów Donovan Mitchell i powiedział: +Cześć nazywam się Donovan, ale wszyscy mówią do mnie +Spider+ (Pająk - PAP). Jak mam zwracać się do ciebie, abyśmy się dobrze komunikowali?+ To było właściwe postawienie sprawy. Nie mam nic przeciwko takiemu skróceniu dystansu. Nie jesteśmy po dwóch stronach muru - sędzia i zawodnicy, tworzymy całość - widowisko. Chodzi o wzajemne zrozumienie, szacunek, a nie o stawianie barier" - zaznaczył Liszka.

Reklama
Reklama

Jak zauważył, w mistrzostwach świata przekonał się, że im lepszy zawodnik, tym większa otwartość na profesjonalną komunikację z arbitrami i wyższa kultura osobista.

"Najlepsi chcą zrozumieć, czego oczekujemy i czego powinni unikać, aby nie łapać niepotrzebnych przewinień. Z drugiej strony mogą nas zawsze poprosić o zwrócenie uwagi na zagrania, które uważają za nielegalne. Oczywiście sytuacje sporne są i będą zawsze. Każdy popełnia błędy, ale trzeba rozmawiać i potrafić przyznać się do błędnej decyzji. Przy tak szybkiej i dynamicznej dyscyplinie jak koszykówka nie można wykluczyć pomyłek z obydwu stron" - podkreślił.

Mecz z Turcją Polak zapamięta z tych mistrzostw najbardziej. Amerykanie przegrywali w końcówce i przy stanie 79:81, na jedną dziesiątą sekundy przed końcem czwartej kwarty, przy rzucie za trzy punkty Jasona Tatuma jeden z rywali go sfaulował. Liszka nie zawahał się odgwizdać przewinienia. Amerykanin trafił dwa z trzech wolnych i doprowadził do dogrywki, w której koszykarze USA byli minimalnie lepsi.

"Zapamiętam mecz USA - Turcja do końca życia. Tego ostatniego przewinienia czwartej kwarty byłem pewny, nie czułem presji. Decyzja zapadła błyskawicznie. Ciśnienia nie czułem także, gdy orzekłem jedyny faul techniczny w mistrzostwach, a ukaranym był zawodnik Turcji. Były emocje, ale po meczu rozmawialiśmy już normalnie, bez pretensji, wszystko sobie wyjaśniliśmy. W mojej karierze miałem już jednak takie sytuacje, że emocje nie wygasały także po spotkaniu. To część mojej profesji i nie ma na to rady. Tak samo jak na to, że niektórych swoich decyzji, błędnych, nie mogę zmienić po zakończeniu meczu" - wskazał.

Liszka, który był jednym z trzech arbitrów Polskiej Ligi Koszykówki powołanych do prowadzenia spotkań mistrzostw świata (obok Michała Proca z Warszawy i Kameruńczyka Arnaulda Kom Njilo (sędzia w Polsce od 2014 roku, FIBA od 2011), międzynarodowym sędzią jest od siedmiu lat. Nie była to jego pierwsza impreza tej rangi, gdyż miał już za sobą udział w mistrzostwach świata do lat 17 i 19 koszykarzy, mistrzostwach Afryki kobiet, gdzie w 2017 roku prowadził finał, oraz w Igrzyskach Wspólnoty Narodów 2018, w których także był rozjemcą w spotkaniu o złoto. Przyznał jednak, że pod względem emocjonalnym i fizycznym turniej w Chinach był najtrudniejszy.

"Przed wyjazdem do Chin myślałem, że jak przez dwa tygodnie poprowadzę trzy, cztery mecze, to nie będzie to nic wielkiego pod względem fizycznym i emocjonalnym. Na miejscu okazało się jednak, że było zupełnie inaczej. Prowadziłem pięć meczów i mogę śmiało powiedzieć, że nie byłbym w stanie sędziować większej liczby. Nasz czas był wypełniony codziennie co do minuty: zajęcia teoretyczne, czyli analiza wideo, obowiązkowy odpoczynek i ćwiczenia regeneracyjne +zarządzane+ przez FIBA, w końcu mecze, zmierzenie się z gwiazdami i kilkunastotysięczną publicznością, inną niż w Europie czy USA, w wielkich, nowoczesnych halach. Do tego dochodzą spore odległości, przeloty, przejazdy. Przed turniejem mieliśmy jeszcze w Chinach tygodniowe zgrupowanie. Wróciłem naprawdę zmęczony. Proszę mi uwierzyć, że nawet przez myśl nie przeszło mi, by zobaczyć słynny Chiński Mur" - dodał.

Był po raz pierwszy w Chinach i choć FIBA zapewniała sędziom komfortowe warunki pracy, to raz poczuł barierę kulturową i językową.

"Praktycznie cały czas był z nami - sędziami - tłumacz, więc nie odczuwaliśmy kłopotów komunikacji językowej. Te dały jednak o sobie znać, gdy w jednym z niewielu wolnych momentów wybraliśmy się z kolegami, bez tłumacza, taksówką do centrum Shenzen. Chiny to zupełnie inny świat, niesamowicie rozwinięty pod względem industrialnym, technologicznym. Dotyczy to miejsc w których byłem, bo oczywiście zdaję sobie sprawę, że tak wielkie państwo jest różnorodne. Tak się akurat złożyło, że byłem w trzech największych i najnowocześniejszym miastach: Pekinie, Szanghaju i Shenzen. Wszystko robiło kolosalne wrażenie" - ocenił.

Liszka, oprócz sędziowania, które traktuje jak pierwszy zawód, jest twórcą i właścicielem firmy dostarczającej dane analityczne branży hotelarskiej. Razem z nim pracuje na stałe osiem osób, a współpracuje 80 z 20 krajów Europy.

"Można powiedzieć, że mam dwa etaty. Koszykówka zajmuje mnóstwo czasu, cztery czy nawet więcej dni w tygodniu. W swojej firmie pracuję w każdej wolnej chwili, ale cały czas jestem w kontakcie z współpracownikami. To dla mnie sytuacja komfortowa, bo udaje mi się pogodzić dwie profesje. Żadnej pracy etatowej nie mógłbym wykonywać przy obecnym zaangażowaniu w sędziowanie" - podkreślił absolwent Wydziału Nauk Ekonomicznych i Zarządzania Uniwersytetu Szczecińskiego.

Sędzia, który opuścił rodzinne strony i związany jest od kilku lat z Krakowem, cieszy się z doświadczeń zebranych w Chinach. Chce się rozwijać i jasno mówi o planach zawodowych, zgodnie z dewizą, jaką zamieścił na swej stronie internetowej: "Lubię wyzwania i ambitne projekty, które im bardziej są wymagające - tym lepiej".

"Mam zawsze jeden plan - najbliższe spotkanie. Koncentruję się tylko na nim, by poprowadzić mecz jak najlepiej, uniknąć niepotrzebnych błędów. Plany dalekosiężne? Są, jasne. Jak każdy sportowiec marzę o igrzyskach. To jest coś, do czego dążę. Zobaczymy... Na pewno zrobię wszystko, co zależy ode mnie, by pojechać na olimpiadę" - podkreślił.