Nie mam pojęcia, jak tego dokonaliśmy. Ogólnie cały ten Eurobasket jest jak niesamowity sen, z którego nie chcesz się zbudzić. Przez cały turniej skupialiśmy się na każdym kolejnym spotkaniu i doszliśmy do najlepszej czwórki imprezy. Zdawaliśmy sobie sprawę, że mecz ze Słowenią będzie bardzo trudny, ale świetnie w niego weszliśmy i uwierzyliśmy w to, że jesteśmy w stanie pokonać aktualnych mistrzów Europy - mówił tuż po meczu z Mercedes Benz Arena w Berlinie.

Reklama

Po popisowej grze w pierwszej połowie biało-czerwoni prowadzili tuż przed przerwą różnicą 23 punktów. Do szatni schodzili przy wyniku 58:39. Słoweńcy, z czołowym graczem ligi NBALuką Doncicem i MVP poprzednich mistrzostw Europy Goranem Dragicem, niesamowitym zrywem w trzeciej kwarcie, w której biało-czerwoni zdobyli tylko dwa punkty z akcji, a cały ten fragment przegrali 6:24, zbliżyli się na jeden punkt. W ostatniej odsłonie wyszli na pięciopunktowe prowadzenie (73:68). Nie podłamało to podopiecznych trenera Igora Milicica.

Słowenia to jest klasowy zespół. Reprezentacja, w której składzie znajduje się najlepszy zawodnik NBA, dlatego można było się spodziewać, że po pierwszej połowie rywale nie powiedzieli ostatniego słowa. Współczesna koszykówka to jest gra serii. My przed przerwą wywalczyliśmy przewagę 23 punktów, lecz później straciliśmy wszystko. Lęku w tym momencie spotkania jednak nie było. Mieliśmy przed sobą ostatnią kwartę i wiedzieliśmy, że gramy dalej, że nadal mamy szansę na odniesienie wygranej. I zrobiliśmy to - coś niesamowitego. W końcówce Doncic spadł za pięć fauli, co na pewno też nam pomogło - skomentował.

Zyskowski grał w środę 25 minut. Zdobył 14 punktów, trafiając m.in. trzy z pięciu rzutów za trzy. Już pierwsza celna próba z dystansu pod koniec pierwszej kwarty była zapowiedzią jego dobrej gry.

Wiedziałem, że w końcu w tym turnieju przyjdzie przełamanie. We wcześniejszych meczach miałem 0/5 za trzy. Za dużo tych prób nie było. Dzisiaj rzucałem więcej i gdy pierwszy wpadł, wiedziałem, że będzie dobrze. Zawsze wierzyłem, to była kwestia przełamania. Wcześniej ktoś inny "odpalał". Dzisiaj ja pomogłem i to jest świetne w tym zespole. W każdym meczu jest jakby inny X-faktor. Oczywiście, liderzy robią swoje, bo na nich spoczywa największy ciężar gry i oni to dźwigają - analizował 30-letni koszykarz.

Reklama

Kończył mecz w piątce wraz z liderami zespołu. Przebywał na parkiecie, gdy koncertowo grający kapitan drużyny Mateusz Ponitka (triple-double: 26 pkt, 16 zb., 10 as.) i A.J. Slaughter (16 pkt, 6 zb., 4 as., 3 przechwyty) budowali ostateczną przewagę zespołu. Dał solidne wsparcie z ławki.

W końcu. Wiedziałem, że przyjdzie to przełamanie. Cały czas wierzyłem w siebie. To był, póki co, najważniejszy mecz, wygraliśmy go i jesteśmy w półfinale. Jak to fajnie brzmi... Wyeliminowaliśmy mistrza Europy. To coś nieprawdopodobnego. Idziemy dalej. Jak powiedział nasz kapitan, idziemy teraz po złoto - zaznaczył.

Skrzydłowy Trefla Sopot, który w reprezentacji rozegrał 33 spotkania i zdobył 191 punktów, nie wymienił akcji zespołu, która najbardziej zapadła mu w pamięć.

Cały mecz ze Słowenią będę pamiętał do końca życia. Kocham ten zespół. Kocham tych chłopaków, bo tworzymy niesamowitą drużynę. Jeden za drugiego wskoczyłby w ogień. To chyba widać na parkiecie. Mamy niesamowity charakter i wielką wolę walki. Pokonaliśmy już niejedną drużynę z gwiazdami NBA. A to, co się dzisiaj udało, chyba nikt się tego nie spodziewał. Jestem dumny, że mogę być częścią tej ekipy – zakończył.

Jarek był dzisiaj "czarnym koniem" na boisku. Wierzymy w naszych koszykarzy. Cieszymy się, że otworzył się w tym meczu, dał nam jakość. Mamy 12 zawodników. Każdy dokłada swoją cegiełkę, nawet jeśli nie gra w danym meczu – ocenił trener Milicic.

Reklama

W półfinale mistrzostw Europy reprezentacja Polski wystąpi po raz pierwszy od 51 lat. W piątek w Berlinie zmierzy się z wicemistrzem olimpijskim Francją.

Z Berlina – Marek Cegliński