Skąd taki nagły przypływ formy, skoro jeszcze tydzień temu narzekała pani na brak dostatecznego przygotowania do występów w sezonie halowym?
Monika Pyrek: Sama nie wiem. Start był udany chyba dlatego, że nie czułam na sobie jakiejkolwiek presji i nie nastawiałam się na wielki wynik. Podeszłam do tego konkursu na pełnym luzie, na dodatek skakałam ze skróconego rozbiegu. Czułam się znakomicie, w ogóle nie zwracałam uwagi na zapalenie zatok, dokuczające mi od grudnia. A ten ból w zatokach bardzo się wzmógł po niedawnym starcie w Malmoe, gdzie konkurs przeprowadzono na lodowisku, przykrytym tylko syntetyczną wykładziną. Było potwornie zimno i ten występ na pewno nie wyszedł mi na zdrowie. Dlatego, szczerze mówiąc, w Bydgoszczy sama siebie nie poznawałam, bo jeszcze tego samego dnia rano czułam się źle i byłam zła jak osa.
Czyli nie jest tak, że skacze pani przeciętnie, gdy wszystko jest w porządku, a gdy ma pani na co narzekać, to wznosi się na wyżyny?
Wszyscy sobie ze mnie żartują, że jak mi nic nie dolega, to jest bardzo niedobrze. Widać czasami potrzebuję dodatkowych przeszkód, bo to mnie mobilizuje. Ale nie jest tak, że dobry wynik przychodzi ot tak sobie. We wtorkowym konkursie zaryzykowałam najwyższy uchwyt w karierze - 4,38 m i to na bardzo twardej tyczce numer 22.0. Do tego mając 28 lat postanowiłam, po rozmowach z trenerem Wiaczesławem Kaliniczenką, poprawić do maksimum dwie cechy motoryczne: szybkość i siłę. Bo zdaniem trenera dla zawodniczki w tym wieku to już ostatni dzwonek. Później można te cechy tylko utrwalać.
Czyżby trener Kaliniczenko dawał do zrozumienia, że zaczyna pani się starzeć...
Skąd, nic takiego mi nie powiedział. Sama wiem, że lata lecą. Inna sprawa, że w Bydgoszczy udało mi się przełamać psychiczną barierę. Po okresie pewnego znużenia uprawianiem sportu odzyskałam motywację.
Przed panią niedzielny mityng w Doniecku, organizowany przez Siergieja Bubkę, gdzie zmierzy się pani z rekordzistką świata Jeleną Isinbajewą. Jeśli uda się pani skakać z pełnego rozbiegu być może padnie halowy rekord Polski Anny Rogowskiej, wynoszący 4,80 m?
Powoli, powoli. Żeby skakać z pełnego rozbiegu muszę wszystkie szczegóły techniczne ułożyć sobie w głowie. W Doniecku wcale nie musi być tak dobrze, jak było w Bydgoszczy. Zresztą sezon halowy traktuję w tym roku ulgowo, koncentruję się na przygotowaniach do występów w Złotej Lidze i w letnich mistrzostwach świata w Berlinie. Dlatego po występie w zimowych mistrzostwach Polski w Spale zakończę starty halowe.