Jakie to uczucie pokonać w końcu Jelenę Isinbajewą? Dotychczas przegrała z nią pani ponad 40 razy.

Anna Rogowska: Bardzo miłe, ale przeszłam nad tym zwycięstwem do porządku dziennego. Jelena miała po prostu gorszy dzień. I to nie podczas ważnej międzynarodowej imprezy, tylko mityngu. Gdyby stało się to na przykład na mistrzostwach świata, to pewnie skakałabym z radości, a tak jestem tylko zadowolona.

Reklama

Co sprawia, że Rosjanka jest poza zasięgiem pozostałych tyczkarek?

Jelena ma świetne warunki fizyczne, bardzo mocną psychikę i doskonałą technikę. To prawie ideał skoczkini, dlatego przegrywać z nią to naprawdę żaden wstyd. W tym roku skacze nieco niżej, spowodowane jest to prawdopodobnie jej problemami z kolanem.

Czy dzięki temu liczy pani na złoty medal w Berlinie?

Nie, na pewno nie. Nie można liczyć na czyjąś niedyspozycję czy bazować na cudzym nieszczęściu. Nie oglądam się na nikogo, skupiam się tylko na tym, żeby skakać jak najwyżej.

Do tej pory nie szło pani na mistrzostwach świata. Kolejno 7., 6. i 8. miejsce to nie jest chyba szczyt marzeń tyczkarki uważanej za jedną z najlepszych na świecie?

Reklama

Rzeczywiście nie jest, ale proszę zauważyć, że mam w swojej kolekcji brązowy medal igrzysk w Atenach. Wracając do MŚ, w tym roku o medal również nie będzie łatwo. Oprócz Isinbajewej mocne będą również Fabiana Murer, Swietłana Fieofanowa czy Monika Pyrek. W czołówce będzie duży ścisk, dlatego jeżeli uda mi się osiągnąć zadowalający mnie wynik, ponad 4.80 m – a wystarczy to do zajęcia choćby piątego miejsca - to również będę zadowolona.

Czy to, że na krajowym podwórku ma pani taką rywalkę jak Pyrek, ma jakiś wpływ na pani karierę?

Nie wydaje mi się. I tak startujemy właściwie tylko w zagranicznych mityngach, więc większego wpływu nie widzę. Jedynie na mistrzostwach Polski obecność Moniki zaostrza rywalizację, sprawia, że łatwiej jest się sprężyć.

No właśnie - mistrzostwa Polski. Ostatnio pięć razy z rzędu wygrywała je Pyrek. Nie ma pani z tego powodu jakiegoś kompleksu?

Żadnego. Nie w każdych mistrzostwach startowałam, nie pozwalały mi kłopoty zdrowotne. Stąd tak imponująca seria Moniki. Inna sprawa, że ja nigdy specjalnie nie koncentrowałam się na mistrzostwach Polski. Dla mnie zawsze najważniejsza była impreza docelowa w danym sezonie, czyli MŚ, ME czy olimpiada. Mistrzostwa Polski to był tylko kolejny start służący przygotowaniom do tych imprez.

Jak naprawdę wyglądają pani stosunki z Pyrek? Krążą plotki, że - delikatnie mówiąc - panie za sobą nie przepadają.

To bzdury, niepotrzebnie kiedyś rozdmuchano ten temat. Nie jesteśmy może najlepszymi koleżankami, ale szanujemy się i nie ma między nami żadnej zawiści. O wojnie na tyczki może więc pan zapomnieć.

Jako pierwsza polska lekkoatletka zdecydowała się pani na oficjalną stronę internetową. Co panią do tego skłoniło?

To nie był mój pomysł. Namówił mnie do tego znajomy, który zaproponował budowę strony. Teraz wystarczy ją tylko uaktualniać. Nie ma więc z tym za dużo roboty, jest natomiast wiele plusów: lepszy kontakt z fanami, łatwiej o pozyskanie sponsorów. Przy rozmowach na temat sponsoringu firma widzi, że ma do czynienia z poważną osobą.

Od paru lat właściwie tkwi pani na tym samym poziomie. Czy skakanie w okolicach 4.80 m to wszystko na co panią stać?

Ciężko powiedzieć. Mam takie marzenie, cel, żeby skoczyć jako trzecia na świecie powyżej 4.90. Byłabym wtedy przeszczęśliwa. Jeżeli uda mi się ustabilizować na poziomie 4.80, jest to całkiem realne. Wtedy wystarczy dobra dyspozycja dnia, sprzyjające warunki atmosferyczne i cel zostanie osiągnięty.