W rywalizacji na 3000 i 3000 m z przeszkodami zdejmowana z bieżni była ostatnia trójka biegaczy - jeden na pięć, kolejny na cztery i ostatni na trzy okrążenia do końca. Trochę inaczej wyglądało to na 5000 m - zawodnicy ściągani byli na siedem, pięć i trzy okrążenia do mety.
"Bardzo negatywnie oceniam nowe przepisy i mam nadzieję, że one nie przejdą. W biegach średnich spowodowało to więcej zamieszania niż pożytku, na łukach była prawdziwa tragedia. Wszyscy się przepychali, próbowali przedostać się do przodu. Dochodziło do sytuacji, że słabsi zawodnicy, tylko po to by nie zostać wyeliminowanym szarpali tempo, by znaleźć się na czele stawki" - oceniła Sylwia Ejdys, druga w rywalizacji w Leirii na 3000 m.
>>>Polscy lekkoatleci na piątkę
To nie koniec negatywnej oceny. "Dochodziło do kuriozalnych sytuacji, kiedy na przykład Hiszpanka Natalia Rodriguez wygrała bieg na 3000 m, po tym jak przebiegła metę okazało się jednak, że na jednym z okrążeń była ostatnia, a sędziowie za późno pokazali szyld z napisem jej kraju, ona tego nie zauważyła i biegła dalej" - dodała.
Ejdys reprezentująca na co dzień barwy WKS Śląsk Wrocław skarżyła się także, że "wszystko było niedopracowane, gubili się nie tylko zawodnicy, ale też sędziowie. Rozumiem, że to się odbywało po raz pierwszy, ale nie powinno tak być, by to rywalizujący cierpieli na wprowadzaniu nowych zasad". Jak przypomniała "europejskie władze chciały, by innowacyjne zasady podwyższyły trochę poziom sportowy, a według mnie stało się wręcz odwrotnie".
W skoku wzwyż i o tyczce zawodnicy mieli możliwość w czasie całego konkursu do czterech zrzutek. "Według mnie nowe reguły się w praktyce nie sprawdziły. W założeniu było, że konkurs skoku o tyczce miał trwać krócej, a wydłużył się. W rywalizacji mężczyzn było jeszcze gorzej" - powiedziała Monika Pyrek, zwyciężczyni skoku o tyczce w Leirii.
Wicemistrzyni świata z Helsinek inaczej rozwiązałaby kłopot zbytniej długości trwania konkurencji. "Myślę, że problem załatwiłaby może inna progresja wysokości. Nie podwyższać co pięć centymetrów, a np. co dziesięć" - zaproponowała. "Słyszałam jak Silke Spiegelburg narzekała, że ma uczucie jakby miała za sobą dopiero połowę zawodów. Zaliczyła bowiem zrzutki na niższych wysokościach i przez to zabrakło jej ich na wyższych. Czuła, co zrozumiałe, niedosyt" - dodała Pyrek.
Zmianom uległa również zasada rozgrywania konkurencji rzutowych oraz skoku w dal i trójskoku. Lekkoatleci mieli tylko cztery próby. W pierwszej i drugiej rundzie startowali wszyscy, do trzeciej kwalifikowało się tylko sześciu najlepszych, a do ostatniej - czterech.
Do tej reguły mniej krytycznie niż jego poprzednicy podszedł mistrz olimpijski w pchnięciu kulą Tomasz Majewski. "W rzutach nie ma aż takiej różnicy. Na pewno ucierpią na tym mniej regularni zawodnicy, którzy potrafili przez cały konkurs pchać przeciętnie, a potem wychodziła im jedna próba i awansowali. Z pewnością zmniejszyły się szanse na uzyskanie dobrego rezultatu. Wszyscy lekkoatleci, zarówno krajowi jak i zagraniczni, z którymi rozmawiałem są przeciwni wprowadzaniu takich zmian" - podkreślił podopieczny Henryka Olszewskiego.
Jedyny, który broni nowych zasad to prezydent Europejskiego Stowarzyszenia Lekkoatletycznego (EAA) Hansjoerg Wirz. "Jestem przekonany o tym, że drzemie w tym jeszcze ukryty potencjał" - powiedział Szwajcar. Na negatywne opinie lekkoatletów odparł, że "tak jest zawsze. Kiedy chce się wprowadzić jakieś zmiany to pojawiają się wątpliwości. Przeważnie większość nie chce innowacyjnych rozwiązań, a do nich powinno dojść".
Zapewnił jednocześnie, że "wszystko zostanie poddane analizie. Wiem, że najwięcej problemów sprawiały nowe zasady w biegach średnich i pomyślimy jak to usprawnić. Nie chcemy zniszczyć lekkiej atletyki, ale chcemy iść z duchem czasu".
Po raz kolejny nowe przepisy rozgrywania poszczególnych konkurencji mają być testowane podczas mniejszych mityngów oraz w przyszłorocznych mistrzostw Europy w Barcelonie.