Brązowy medalista mistrzostw świata w Dausze cieszy się coraz większą popularnością, ale akurat za tym nie przepada. Jest jedynym Polakiem, który przeskoczył poprzeczkę zawieszoną na wysokości sześciu metrów. W 2019 roku ustanowił rekord kraju wynikiem 6,02.

Reklama

"Nikt mi jednak nigdy nie powiedział, że wraz z wynikami idzie popularność, a z kolei to powoduje, że muszę wypowiadać się na forum publicznym. To jest moja pięta Achillesowa i zawsze bardzo się stresuję. Mogę zajmować wysokie miejsca, ale nie każcie mi mówić przed mikrofonem do tysiąca ludzi. To jest całkowicie inna bajka. Każdy chce wypaść dobrze i przekazać to, co ma w głowie, a nie to, na kogo jest kreowany przez media. A to nie jest łatwe" - przyznał zawodnik OSOT Szczecin.

On jednak doskonale zdaje sobie sprawę, że jako sportowiec ma obowiązek dzielenia się z kibicami swoją codziennością. Tę próbuje pokazać przez social media, jak Facebook czy Instagram.

"Mogę zapewnić, że zawsze jestem tam sobą. Każdy wstawiany post jest mniej lub bardziej akceptowany, ale zawsze jest mój. Nie mam nikogo, kto mi prowadzi kanały. Nie oddałem tego, bo uważam, że nikt by tego lepiej nie zrobił, bo musiałby mnie udawać" - podkreślił.

Reklama

Nie oznacza to jednak, że ta aktywność sprawia mu radość. Gdyby mógł, w ogóle w tej materii by się nie udzielał.

"To nie jest moja bajka, wolę np. las czy sporty wodne. Media społecznościowe media to jednak w dzisiejszych czasach przymus" - ocenił.

Mimo wszystko zdjęcia, jakie umieszcza Lisek na portalach, często są bardzo osobiste.

"Z porodu mojej córki były dwa. Ale to i tak było zaledwie pięć sekund w social mediach, a w +realu+ poród trwał 12 godzin. Staram się znajdować złoty środek w tym wszystkim, choć nie jest to łatwe" - zaznaczył tyczkarz.

Lisek bardzo szybko musiał nauczyć się samodzielności. W wieku 16 lat wyjechał z domu w Dusznikach (między Tarnowem Podgórnym a Pniewami) do Poznania, by tam trenować i się uczyć. Skończył liceum rolnicze, bo to było najbliższe jego sercu. Zresztą nie wyklucza, że po zakończeniu kariery wróci na wieś, gdyż tam właśnie czuje się najlepiej.

"W mieście nie czuję pewnie, wolałbym wrócić na wieś. Dom też mam poza granicami Szczecina. Lubię założyć kalosze i pojechać z psem w pole. Jestem lokalnym patriotą. Moje Duszniki ukształtowały mnie i bardzo się z tym miejscem utożsamiam. A to, że moje losy zaprowadziły mnie do Szczecina to zupełnie inna sprawa. Sport wymagał ode mnie tego, żeby się tam przeprowadzić. I zgadzam się, że miasto daje perspektywę dla ludzi biznesu, sportu, ale mi to do szczęścia nie jest potrzebne" - zapewnił.

Teraz mieszka pod Szczecinem i najważniejsi stali się... sąsiedzi. To właśnie oni dbają na co dzień o to, by żona Ola miała towarzystwo i pomoc przy małej córce.

"Wiem, że życie Oli jest trudne. Jest mocno +uziemiona+, ale też wiedziała, na co się pisze. Wiedziała czego chce i jest tego świadoma. Bardzo się cieszę, że mam taką żonę, która jest bardzo odpowiedzialna za to, co się dzieje w naszym życiu. Ona wie, na czym stoi i na czym polega moja praca. Kariera się skończy za parę lat i będziemy musieli myśleć co dalej, ale póki co daje mi pełne pole manewru" - wspomniał.

Po zakończeniu bardzo długiego sezonu 2019, marzył już tylko o tym, żeby pobyć w domu.

"Chętnie spędziłem ten czas z rodziną, sąsiadami, których mam wspaniałych, bo bez nich nie dalibyśmy sobie rady. Moja mama jest z Poznania, Oli mama jest z Łodzi, a sąsiadów mamy obok siebie i pomagali nam cały czas. Wyszli z pieskiem, zaopiekowali się nami. Taka pomoc jest bardzo cenna" - zaznaczył Lisek.

Ważne dla niego - choć mówił to z przekąsem - jest również to, że jego żona jest w stanie powtórzyć niemal każde jego ćwiczenie. Ona też wywodzi się ze skoku o tyczce.

"Imponuje mi tym, no ale... gdyby nie umiała chodzić na rękach, nie byłaby moją żoną" - śmiał się.

Przygotowania do roku olimpijskiego idą już pełną parą. Najpierw był na zgrupowaniu w RPA, później pojechał do Spały. Sezon zimowy chce rozpocząć 9 stycznia mityngiem w Chociebużu. Ma zaplanowanych 12 startów, a ostatni w halowych mistrzostwach świata w chińskim Nankinie. Ze względu na termin tej imprezy - połowa marca - wielu lekkoatletów rezygnuje ze startu.

"Nie rozumiem tego. Ktoś się tłumaczy, że chce odpocząć przed igrzyskami w Tokio i dlatego nie startuje w hali, a przecież czasu po MŚ jest na tyle dużo, że można złapać oddech i spokojnie przygotować się do sezonu letniego. Jestem osobą, która dochodzi do formy startami, ale też nie w każdym starcie będą w optymalnej dyspozycji. To przecież nasza praca i musimy się pokazywać" - podsumował Lisek.