Pytana o życzenia i prezenty na rok 2020 zaznaczyła, że najbardziej ucieszy się ze sportowego zdrowia. Resztę chce wywalczyć sama na bieżni. Nie zamierza odpuszczać sezonu halowego, bo w jej ocenie on może tylko pomóc w dobrym przygotowaniu się do imprezy czterolecia - igrzysk olimpijskich w Tokio.
"Poprzedni sezon dał nam sporo w sferze mentalnej. Pokonałyśmy Amerykanki w nieoficjalnych mistrzostwach świata sztafet, zostałyśmy najlepszą ekipą Starego Kontynentu pod dachem i wicemistrzyniami świata na stadionie. To mówi samo za siebie. Wcześniej jednak byłyśmy już pewnymi siebie zawodniczkami. Z roku na rok utwierdzamy się w tym, że jesteśmy całkiem niezłymi sprinterkami" - powiedziała PAP Baumgart-Witan.
Za podstawę swojego sukcesu zawodniczka urodzona w Koronowie uważa znakomitą, przyjacielską relację ze swoją mamą, a jednocześnie trenerką - Iwoną. Wprost mówi, że gdyby od początku to właśnie ona odpowiadała za przebieg jej kariery, to dziś byłaby jeszcze szybsza.
"Nie oszukujmy się. Ja nie jestem w stanie biegać na poziomie 48 sekund, niestety. To jest po prostu niemożliwe i tu ściganie się z zawodniczkami pochodzącymi z Afryki czy mającymi takie korzenie jest niemożliwe. Być może trafi się fenomenalna Europejka, jedna na milion i ona będzie w stanie to robić, ale ja nią nie jestem. Znam swoje ograniczenia, ale i wartość. Wiem, że mogę poprawiać jeszcze rekord życiowy i to jest cel na 2020 roku. Chcę biegać poniżej 51 sekund" - podkreśliła 30-latka, której +życiówka+ ustanowiona w 2019 roku to 51,02.
O swojej mamie wypowiada się w samych superlatywach. Nie umie odpowiedzieć na pytanie, która z nich jest bardziej uparta i impulsywna. "Ona odpowiedziałaby, że ja. Ja mówię, że ona" - mówi z uśmiechem zawodniczka bydgoskiego BKS.
Obie są bardzo podobne, nawet z urody. Obie potrafią wybuchnąć, zdenerwować się, ulec emocjom. Jedna i druga ma w sobie także wiele pokładów empatii.
"Mamie mogę powiedzieć wszystko. Gdy nie prześpię z jakiegoś powodu nocy, to na drugi dzień zmieniamy plan treningu. Całe zajęcia są tak sprofilowane, żeby odpowiadały moim potrzebom. Gdy jestem zła, mama rozładowuje moje emocje, gdy potrzebuję przytulenia, mogę na nią liczyć. Z dziewczynami ze sztafety się lubimy, przyjaźnimy, ale najlepszą przyjaciółką jest mama-trenerka" - zaznaczyła Baumgart-Witan.
Nie oznacza to jednak, że pani Iwona nie umie docisnąć śruby. Umie i wie, że tylko katorżniczy trening daje efekty na 400 m. W ubiegłym roku przyniósł - poza sukcesami w sztafecie - indywidualny finał mistrzostw świata. W nim zarówno Baumgart-Witan, jak i Justyna Święty-Ersetic nie były w stanie powalczyć o medal z zawodniczkami na kosmicznym poziomie, ale tego, że były w Katarze w "ósemce", która swoimi wynikami zapisała się w historii tej konkurencji - nikt im nie odbierze.
Okres świąteczny koronowianka traktuje jako wybicie z treningów, bo te trwają już od listopada w najlepsze. Po Nowym Roku czeka ją zgrupowanie w RPA. Od lutego zaczną się starty w hali. Najpierw w Niemczech, a później w Copernicus Cup w Toruniu.
"Planujemy startować w hali aż do mistrzostw świata w połowie marca w Chinach. W niczym to nie przeszkadza, a nawet pomoże w przygotowaniu się do igrzysk" - uważa popularna "Grażyna", jak sama siebie ochrzciła Baumgart-Witan w jednym z wywiadów.
Jeden z "Aniołków Matusińskiego" przyznał, że w Tokio musi być ogień. Dla tej grupy to nie tylko najważniejsza impreza czterolecia, ale życia. Większość z nich kolejnej szansy na podium olimpijskie raczej już mieć nie będzie.
"Chcemy w 2020 roku zostać najlepszą sztafetą globu. Co z tego będzie? Nikt dziś nie da nam gwarancji. Wiemy jednak, że możemy śmiało myśleć o tym i w to wierzyć. Czy będziemy pierwsze czy najlepsze np. tylko z europejskich ekip? Zobaczymy. Na to, jak przygotowane będą rywalki nie mamy wpływu, na swoją dyspozycję owszem" - podsumowała Baumgart-Witan.