Urodził się 27 sierpnia 1989 roku w Tychach i dopiero po raz trzeci mierzył się z tym dystansem - za pierwszym razem nie ukończył, za drugim wypełnił minimum olimpijskie, za trzecim zdobył złoto igrzysk. A przecież mówi się, że właśnie doświadczenie jest na 50 km najważniejsze. Jak pokazał, chodzi nie tylko o to, choć w życiu swoje już "przeszedł".
Chód trenuje od 2003 roku. To właśnie wówczas jego ojciec, a obecnie także trener Grzegorz, zapisał go do klubu UKS Maraton Korzeniowski w Bieruniu, gdzie poszedł do gimnazjum, bo pochodzi z pobliskiej wsi Bojszowy. Gdy jego wielki idol Robert Korzeniowski szedł po czwarte, ostatnie w swojej karierze złoto olimpijskie, miał 15 lat. Wtedy nawet o czymś takim nie marzył.
Do chodu sportowego namówił mnie ojciec. Sam kiedyś biegał sprinty, trenuje biegaczy. Ja też zawsze lubiłem ruch. Pochodzimy z miejscowości Bojszowy – to mała wioska w okolicach Tychów. Tata namówił mnie na przejście do klubu w sąsiedniej miejscowości – w Bieruniu, który słynął z dobrej szkoły chodu. Wtedy wyjazd na mistrzostwa Śląska był w sferze marzeń, a ludzie stamtąd startowali w mistrzostwach Polski - wspominał w jednym z wywiadów.
Na początku kariery trenował z Katarzyną Śledzioną. To właśnie ona w pewnym sensie - jak sam mówi - nauczyła go chodzić na nowo.
Na początku to było dla mnie strasznie dziwne i nienaturalne. Są podobieństwa i różnice w stosunku do zwykłego spaceru, jaki każdy z nas wykonuje w drodze do pracy, czy po parku. Jeśli ktoś decyduje się na uprawianie chodu sportowego musi się przygotować na to, że na początku bardzo będą go bolały piszczele. Trzeba przecież nienaturalnie zadzierać do góry stopę, żeby mieć prostą nogę w kolanie - opisywał.
Bezbłędny technicznie
To właśnie dzięki trenerce Śledzionie nauczył się chodzić bezbłędnie technicznie. Nie ma żadnych problemów z dyskwalifikacjami.
Jestem jej wdzięczny za to, że tak dobrze mnie pokierowała. Później w Bieruniu zabrakło chyba większych perspektyw rozwoju. Klub był mały, działający na zasadach UKS-u. W pewnym momencie trenowało nas troje-czworo. Kiedy poszedłem na studia, zmieniłem barwy na AZS AWF Katowice. Większy klub i nowe możliwości – obozy, sprzęt itd. Później zacząłem osiągać pierwsze sukcesy w kadrze. Jakoś to się wszystko rozkręciło i tak trwa do dziś - powiedział.
O swoim ojcu wypowiada się w samych superlatywach, choć takie "związki" w sporcie nie są najłatwiejsze. Często emocje biorą górę, powie się kilka gorzkich słów, które nie padłyby w stosunku do obcej osoby.
Ale ja nie wyobrażam sobie innego układu. On cały czas się uczy, pogłębia swoją trenerską wiedzę. Dobrze się dogadujemy. Czasami przed trenerem można mieć jakieś tajemnice, opory, żeby porozmawiać o wszystkim. Ja nie mam tego problemu. Wszystko dobrze się układa, a więc cieszymy się i liczymy na kolejny postęp - wspominał parę la temu.
Sukcesy Tomali
Pierwszy sukces, choć jeszcze na arenie krajowej, odniósł w 2007 roku. Został mistrzem Polski na 10 km i już wówczas sprawił niespodziankę. Nikt nie spodziewał się, że Tomala zdoła "pogodzić" znacznie bardziej utytułowanych rywali. W 2011 osiągnął sukces, który dodał mu skrzydeł - wywalczył złoto (choć na metę dotarł jako drugi, ale po latach i dyskwalifikacji Rosjanina Piotra Bogatyriowa przyznano mu pierwsze miejsce) młodzieżowych mistrzostw Europy.
Ale miałem wcześniej czarne myśli. Jestem zawodnikiem, który szybko się zniechęca, na szczęście są wokół mnie osoby, które wybijają mi to z głowy - powiedział wówczas.
I całe szczęście, że tak się stało. Dokładnie 10 lat później w Sapporo poszedł po złoto, choć po drodze miał też start w igrzyskach w Londynie. Tam jeszcze na dystansie 20 km doszedł jako 19. i mówił: Start olimpijski to marzenie każdego sportowca. Chciałem czegoś więcej, ale rywale byli lepsi.
Nie zapowiadał walki o medal
Przed wylotem do Japonii nie zapowiadał walki o medal. Życie i wcześniejsze doświadczenia na dystansie nie tylko 50 km nauczyło go pokory. I właśnie ona była najważniejsza w Sapporo. Pokora i wiara w swoje przygotowania. Tego nie zabrakło.
6 sierpnia będę walczył o najwyższe cele. Emocje są ogromne, czekałem na te igrzyska 11 lat. Dodatkowo zostały one jeszcze przełożone. Myślę, że w jakiś sposób pomogło mi się to lepiej przygotować i skupić na tym starcie. Chcę walczyć o najwyższe pozycje. Na tym się skupiam. Tak naprawdę na dystansie okaże się, co się wydarzy, bo wiem, że na pewno wydarzy się sporo. Właśnie z tego względu ta "50" jest ciekawa - mówił w jednym z wywiadów tuż przed podróżą do Azji.
Jego droga do Tokio nie była usłana różami. Jak to często bywa w niszowych konkurencjach - brakowało pieniędzy, sponsorów. By sie utrzymać, musiał pracować. Był rozdarty, bo w sporcie na najwyższym poziomie nie ma półśrodków. Jeśli chciał osiągnąć sukces, musiał poświęcić wszystko. Trzy treningi dziennie między zajęciami zawodowymi było bardzo trudno wcisnąć. Razem z ojcem Grzegorzem postanowili zaryzykować.
Najpierw postawił na sport, potem zmienił dystans. Te dwie decyzje - jak się okazało 6 sierpnia 2021 - były najlepszymi w życiu złotego medalisty z Tokio.