Michał – bo nie żaden Mike czy Michael – jak nazywają go w Kanadzie, w rubryce „miejsce urodzenia” ma zapisane Amstetten, Austria. To przypadek. – Kiedy wyjeżdżaliśmy z Warszawy, skąd pochodzimy, żona była w ciąży. Początkowo mieliśmy jechać do Australii, Austria była tylko po drodze. Spotkałem jednak kolegów. Mówią: gdzie będziesz tak daleko leciał? Więc zdecydowaliśmy się na Kanadę, to prawie ten sam klimat. Kiedy czekaliśmy na wizę, urodził się Michał, wyruszyliśmy więc dopiero, kiedy miał trzy miesiące – opowiada Bogumił Klukowski.

Reklama

Z kraju uciekali z obawy na interwencję Związku Radzieckiego wczesną wiosną 1981 roku. – Pracowałem w biurze w Transbudzie, ale miałem pewne znajomości w wojsku. Dowiedziałem się, że może być różnie, może ruskie wkroczą – wyjaśnia Klukowski senior.

Michał miał dobre sportowe wzory. Matka, Małgorzata Fernezy, była reprezentantką Polski w łyżwiarstwie szybkim, koleżanką Erwiny Ryś-Ferens. Dziadek Jerzy i wujek Jan byli piłkarzami, a potem trenerami. Wuj występował w reprezentacji Polski juniorów razem z Lesławem Ćmikiewiczem. Starszy brat Michała Adam też grał w piłkę, ale tylko do wieku juniorskiego. – Mój chłopak musiał mieć talent do sportu w genach – mówi o Michale ojciec.

Mógł grać dla Polski

Właśnie dzięki znajomości Jana Klukowskiego z Ćmikiewiczem pojawiła się szansa, aby Michał grał w reprezentacji Polski. W 1997 roku chłopak przyjechał do kraju przodków na wakacje. Wziął udział w mistrzostwach polonijnych w Stalowej Woli. Aby nie wypaść z formy, młody piłkarz gościnnie trenował też w kilku drużynach, m.in. Legii i Dolcanie Ząbki. – Będąc na meczu Polonii Warszawa przypadkowo spotkałem Ćmikiewicza. Podszedłem do niego i zapytałem: pamięta pan Janka, mojego bliskiego kuzyna? No pewnie, odpowiedział. Powiedziałem mu o Michale. Okazało się, że w Nadarzynie będzie trenować jakaś młodzieżowa reprezentacja Polski. Michał był już wtedy w rezerwach Lille. To był 1998 lub 1999 rok. Zawiozłem go tam. Mieli rozruch, a potem małą gierkę. Michał strzelił gola, wyłożył też piłkę jednemu z kolegów z drużyny. Po meczu poszedłem do nich, stali razem: Ćmikiewicz, Kazimierski i Kupcewicz, opiekunowie kadry. Myślałem, że będą go chcieli sprawdzić w jakimś innym meczu. A oni powiedzieli mi dosłownie takie zdanie, że mój syn dużo nie odstaje od tych Polaków. Pamiętam jak dziś! Ignacy Ordon, były trener Legii, który był tam ze mną, powiedział: kur..., przecież on tam był najlepszy! No to pomyślałem sobie, że skoro tak, to po co dzwonić do takich fachowców? Mieli się odezwać, ale nie zrobili tego. A Michał mógł grać dla Polski i na pewno wolałby – opowiada Bogumił Klukowski. – Jakbym chciał się ich prosić, to pewnie coś bym wskórał. Wie pan, źle zrobiłem. Powinienem jeszcze raz gdzieś uderzyć, pójść do PZPN, uprzeć się, żeby go sprawdzili, kiedy grał już w I-ligowym klubie – dodaje po chwili zastanowienia.

Wcześniej Klukowski wysłał 15-letniego wówczas syna na miesiąc do Belgii, aby prywatnie potrenował z Włodzimierzem Lubańskim. – Mam gdzieś jeszcze pismo od Włodka. Mówił, żeby go nie dawać do reprezentacji Kanady, że będzie grać w naszej – zdradza pan Bogumił.

Polska kolonia w Kanadzie

Reklama

Klukowskiemu zależało, żeby syn grał dla Polski, bo wychowywał go na Polaka. W Kanadzie większość czasu mieszkali w okolicach Toronto, ale w domu rozmawiali po polsku. Dlatego Michał nie ma kłopotów z ojczystym językiem, choć styczność z innymi Polakami miał niezwykle rzadko. – Czasem, kiedy czas mu pozwalał, grywał w drużynach polonijnych. Ale niech pan z nim porozmawia i zobaczy, jak mówi – z dumą mówi ojciec.

Rodaków spotykali głównie przy okazji oglądania meczów reprezentacji Polski. – Teraz prawie każdy Polonus ma polską telewizję w domu, ale wtedy chodziło się do restauracji, w których jakoś ściągali transmisje. Tam było jak w ulu. Wszyscy w szalikach, krzyczeli „Polska”, jak na stadionie. Fantastyczne były te spotkania. Na obczyźnie takie mecze przeżywa się podwójnie – opowiada Klukowski.

Właśnie przy takich okazjach spotykał rodzinę Tomasza Radzińskiego, innego piłkarza polskiego pochodzenia grającego dziś w reprezentacji Kanady, który w 2001 r. przeszedł z Anderlechtu Bruksela do Evertonu za 4,5 mln funtów. – Tomek to nie jest jakiś mój kolega, ale znam go, podobnie jak jego rodziców. Obydwoje skończyli AWF w Poznaniu. Ojciec, Janek jest trackerem, jeździ tirem. Chłopcy się kolegują, nawet odwiedzają się nawzajem od czasu do czasu w Belgii, bo teraz Radziński gra w II-ligowym Lierse – opowiada Klukowski. – Wie pan, dlaczego Tomek nie gra dla Polski? Bo nim też nikt się nie zainteresował. A przecież był królem strzelców ligi belgijskiej, potem grał w Evertonie, Fulham. Jakie bramy strzelał! – dodaje.

W eliminacjach do mistrzostw świata 2010 (Kanadyjczycy odpadli w przedostatniej fazie) z liściem klonowym na piersi grał jeszcze inny piłkarz urodzony w Polsce – Krzysztof Pozniak, rówieśnik młodego Klukowskiego. – To też kolega Michała, razem zdobyli US Cup – mówi Bogumił Klukowski i pokazuje zdjęcie jakiejś młodzieżowej drużyny, na którym widać obydwu, wówczas kilkunastoletnich chłopców.

Już raz strzelił

W jutrzejszym meczu z reprezentacją Polski Pozniak na pewno nie zagra, bo w przeciwieństwie do kolegów nie został powołany. W sobotę Kanadyjczycy grali na wyjeździe z Macedonią i gładko przegrali 0:3. Klukowski grał 90 minut, w składzie zabrakło natomiast miejsca dla Radzińskiego.

Klukowski w sierpniu był już w Polsce przy okazji meczów swojego Club Brugge z Lechem Poznań. Losy rywalizacji rozstrzygnęły się w rewanżu w Belgii w rzutach karnych. W przedostatniej serii Klukowski wykorzystał jedenastkę, po chwili źle strzelił Hernan Rengifo i do Ligi Europy awansowała drużyna belgijska.

– Szkoda, że tak to się potoczyło. Myślę, że Michał z powodzeniem mógłby występować na lewej obronie w reprezentacji Polski. Nie musieliby szukać żadnego Boenischa – kończy Klukowski senior.