To reakcja nowego selekcjonera reprezentacji na apel stowarzyszenia SOS dla Polskiej Piłki (obecnie czekającego na sądową rejestrację), które nawołuje do bojkotu meczu. Organizacja ta jest kontynuacją działalności grupy ludzi, którzy wcześniej za pomocą strony Koniecpzpn.pl skutecznie odwiedli kibiców od przyjścia na ostatnie spotkanie el. MŚ ze Słowacją.

Reklama

"Trudno powiedzieć, jak wielki odzew będzie miał nasz apel teraz. Docierają do nas pozytywne informacje, że została sprzedana niewielka liczba biletów, ale z drugiej strony Ogólnopolski Związek Stowarzyszeń Kibiców nie chce uczestniczyć w bojkocie" - przyznaje Filip Gieleciński, rzecznik SOS dla Polskiej Piłki. "Co uznamy za sukces? Jeśli stadion zapełni się w 1/3" - dodaje.

Bojkot za bojkot

Według szacunków Kujawsko-Pomorskiego Związku Piłki Nożnej widzów powinno być więcej. Stadion Zawiszy Bydgoszcz liczy sobie 22 tys. miejsc, a organizatorzy meczu z Kanadą liczą na co najmniej 10 tys. kibiców. "Do godziny 15 tylko w siedzibie sprzedaliśmy 3,7 tys. biletów, nie znam jeszcze wyników sprzedaży w kasach stadionu, a najwięcej biletów sprzeda się w dniu meczu" - zapewnia Januariusz Stodolny z K-PZPN.

Reklama

Jego optymizm jest uzasadniony o tyle, że kibice miejscowego Zawiszy i innych klubów ligowych dystansują się od inicjatywy SOS. "Oczywiście my też mamy krytyczny stosunek do PZPN, ale uważamy, że związek powinien reformować się sam. Poza tym na pytanie, czy bojkot reprezentacji narodowej jest właściwą formą nacisku, zdecydowanie odpowiadamy nie" - mówi Andrzej Pleszkun z OZSK.

Ważniejsze są motywy działania organizacji SOS. Inicjatorzy buntu w pierwszej kolejności domagają się odwołania całego zarządu PZPN i nowych wyborów, i nie zamierzają odwołać bojkotu mimo apelu Smudy. "Zamierzamy przekazać trenerowi Smudzie, że ma nasze poparcie" - deklaruje Gieleciński. "Chcieliśmy wesprzeć go już podczas meczu z Rumunią, ale PZPN przeniósł go z Kielc na stadion Legii, gdzie z powodu remontu może wejść raptem 5 tysięcy widzów. Uznaliśmy to za prowokację i na bojkot ze strony PZPN odpowiadamy bojkotem" - dodaje.

czytaj dalej

Reklama



Chodzi o zmiany czy coś jeszcze?

Czy więc SOS dla Polskiej Piłki wynosi się ponad interes reprezentacji?

"Absolutnie nie. Chcemy tylko zmian w polskiej piłce. Jesteśmy idealistami, ale zdajemy sobie sprawę, że tylko konsekwencja może przynieść efekty. Bojkot to tylko część naszej działalności, namawiamy do działania ludzi, których obecny beton PZPN zepchnął na margines. A czy to coś da? Już dało, skoro rozpoczęła się debata nad reformą polskiej piłki" - argumentuje Gieleciński. "Też weźmiemy w niej udział, dostaliśmy zaproszenie z Canal+" - dodaje.

"Rzeczywiście rozmawiamy z tą organizacją, bo chcemy do dyskusji włączyć również przedstawicieli środowiska kibiców, jednak ostateczna lista zaproszonych dopiero powstaje" - informuje Dorota Zawadzka z Canal+.

Nie jest przesądzone, czy takie zaproszenie wpłynie akurat do stowarzyszenia SOS. Okazuje się bowiem, że organizacja ta nie wzbudza zaufania wśród wielu kibiców. "Nikt nie kwestionuje intencji tłumów, ale ludzi, którzy tym kierują, nie znamy ze stadionów. Jak mamy rozmawiać z człowiekiem deklarującym się jako kibic Bayernu, który pracuje w agencji reklamowej i organizował już takie akcje w czysto komercyjnym celu (chodzi o Gielecińskiego - red.)" - pyta Pleszkun.

Nieoficjalnie można dowiedzieć się, że część kibiców uważa całą akcję za element walki o wpływy w polskiej piłce przed Euro 2012. "Nie sformułuję żadnych zarzutów, ale dziwią nas takie rzeczy jak przypadkowe spotkanie sekretarza PZPN z członkiem organizacji, przy której przypadkowo jest kamera TVN 24" - dodaje Pleszkun.

Kontrowersje wzbudzała też sprawa witryny internetowej Koniecpzpn.pl. Spore zaskoczenie wywołała informacja, że może ona zostać sprzedana firmie niemieckiej za 450 tys. zł, a rozmowy prowadzi jeden z jej założycieli Rafał Kaleta. "Ostatecznie strona została przekazana stowarzyszeniu i to wszystko, co mam do powiedzenia w tej sprawie" - ucina Kaleta.