Lechia Gdańsk - Legia Warszawa 2:3 (2:1)
Bramki: 1:0 Paweł Nowak (1), 2:0 Hubert Wołąkiewicz (10-karny), 2:1 Maciej Rybus (32), 2:2 Tomasz Kiełbowicz (54), 2:3 Inaki Astiz (78).
Żółta kartka - Lechia Gdańsk: Tomasz Dawidowski, Ivans Lukjanovs, Krzysztof Bąk. Legia Warszawa: Inaki Astiz, Jakub Rzeźniczak.
Sędzia: Włodzimierz Bartos (Łódź). Widzów 7 500.
Lechia Gdańsk: Paweł Kapsa - Krzysztof Bąk, Hubert Wołąkiewicz, Sergejs Kozans, Arkadiusz Mysona (82. Jakub Zabłocki) - Piotr Wiśniewski (66. Marcin Pietrowski), Olegs Laizans, Łukasz Surma, Paweł Nowak, Ivans Lukjanovs - Tomasz Dawidowski (46. Marcin Kaczmarek).
Legia Warszawa: Jan Mucha - Jakub Rzeźniczak, Inaki Astiz, Pance Kumbev, Tomasz Kiełbowicz - Sebastian Szałachowski (67. Marcin Mięciel), Tomasz Jarzębowski (64. Piotr Giza), Ariel Borysiuk, Maciej Iwański, Maciej Rybus - Bartłomiej Grzelak (89. Miroslav Radović).
Drużyna trenera Stefana Białasa, która nie zdołała wygrać trzech wcześniejszych spotkań, odniosła zwycięstwo w nietypowych okolicznościach. W 10. minucie było 2:0 dla Lechii.
Prowadzenie gospodarze objęli już w 28. sekundzie i to w sytuacji, kiedy grę rozpoczęli warszawianie. Po centrze z lewej strony Ivansa Lukjanovsa najwięcej przytomności w polu karnym Legii wykazał Paweł Nowak i po raz pierwszy zmusił do kapitulacji Jana Muchę. Po raz drugi golkiper gości wyciągał piłkę z siatki w 10. minucie, kiedy z rzutu karnego pokonał go Hubert Wołąkiewicz. "Jedenastkę" arbiter podyktował po faulu Inakiego Astiza na aktywnym Tomaszu Dawidowskim.
Legioniści nie załamali się jednak szybką stratą dwóch goli. Co prawda Paweł Kapsa poradził sobie z uderzeniami Ariela Borysiuka i Jakuba Rzeźniczaka, ale w 32. minucie, kiedy stołeczni piłkarze zdobyli kontaktową bramkę, nie miał już nic do powiedzenie.
Po precyzyjnym dośrodkowaniu z prawej strony Rzeźniczaka Maciejowi Rybusowi pozostało tylko dołożyć z najbliższej odległości nogę. Niewiele brakowało, aby cztery minuty później był już remis. Tym razem gospodarzom dopisało szczęście, bo po zagraniu z lewej strony Tomasza Kiełbowicza na natychmiastowy strzał zdecydował się nadbiegający Maciej Iwański, ale piłka nie wpadła do bramki. Pierwszą, prowadzoną w niezłym tempie połowę zakończył efektowny strzał Piotra Wiśniewskiego i takaż parada Muchy.
Legioniści dopięli jednak swego tuż po wznowieniu gry, a spory udział w tym golu miał także bramkarz Lechii. W 54. minucie Marcin Kaczmarek sfaulował przed polem karnym Rzeźniczaka, a po uderzeniu z ostrego kąta w środek bramki Kiełbowicza, Kapsa nie utrzymał piłki w rękach i ta wturlała się do siatki.
W 63. minucie goście mogli wyjść na prowadzenie, jednak Grzelak nie wykorzystał świetnego podania Kiełbowicza i będąc sam przed bramką Lechii źle uderzył piłkę głową. Trzy minuty później przed szansą stanęli Iwański oraz ponownie Grzelak. W tym fragmencie gra toczyła się pod dyktando stołecznego zespołu; zepchnięci do głębokiej defensywny gospodarze mieli ogromne problemy z przekroczeniem linii środkowej boiska. Bramka dla Legii wisiała w powietrzu i w 78. minucie goście wyszli na zasłużone prowadzenie. Z rzutu rożnego dośrodkował Iwański, a skuteczną główką popisał się Astiz. Ten gol hiszpański stoper uczcił efektownym, iście cyrkowym saltem.
Po meczu powiedzieli:
Stefan Białas (trener Legii Warszawa): Spodziewałem się trudnego meczu, ale nie przypuszczałem, że po 10 minutach będziemy przegrywać 0:2. Zawodnicy wykazali się jednak ogromną walecznością, determinacją, nieustępliwością i walką do końca. Dzięki tym cechom udało nam się wyjść ze sporych opresji. Gratuluję zawodnikom takiej postawy. Uważam, że w naszej grze widać pewien postęp. Razem z lepszymi wynikami poprawiła się także atmosfera w zespole. Mam nadzieję, że niedługo do zdrowia wróci Dickson Choto.
Tomasz Kafarski (trener Lechii Gdańsk): Nam zabrakło w drugiej połowie tego, czym wykazali się nasi rywale. Przegraliśmy ten mecz głównie w sferze mentalnej, bo piłkarze chyba do końca nie wierzyli, że są w stanie pokonać Legię. Spotkanie rozpoczęło się jednak dla nas fantastycznie. Jestem pewien, że nasi kibice dawno nie widzieli tak znakomicie grającej Lechii. Niestety, taki poziom udało nam się utrzymać przez pierwsze 30 minut, a to zdecydowanie za mało. Poza tym popełniliśmy mnóstwo prostych błędów. Zdecydowałem się zdjąć w przerwie dobrze grającego Dawidowskiego, bo obawiałem się, że może otrzymać w drugiej połowie czerwoną kartkę.