"Zdarzył sie cud nad Wisłą to może i zdarzy się nad Dunajem" – powiedział z nadzieją w głosie Michał Żewłakow, jedyny z naszych obrońców, którzy nie zawiedli w dwóch poprzednich spotkaniach.
Pewnym powodem do optymizmu teoretycznie mógłby też być fakt, że Chorwaci, którzy już zapewnili sobie awans do ćwierćfinału zagrają w rezerwowym składzie. "To wcale nie oznacza, że będą słabsi jako drużyna" – przestrzegał wczoraj Dariusz Dudka. "Ci zawodnicy, którzy teoretycznie są z drugiego planu, zrobią teraz wszystko aby przekonać do siebie Bilicia i udowodnić mu, ze wcześniej się mylił" – wtórował mu Jacek Bąk.
Właśnie rezerwy, które są siłą Chorwacji, stanowią słaby punkt naszej drużyny. Między pierwszymi dwunastoma, trzynastoma zawodnikami, którzy są najlepsi, a resztą jest przepaść. Leo Beenhakker zdaje się zdawać sobie z tego sprawę, bo wyraźnie boi się po nich sięgać w kluczowych momentach, kiedy trzeba odwrócić losy meczu. Zamiast Pazdana czy Kokoszki, woli stawiać na tych samych sprawdzonych graczy. W meczu z Austrią wolał wpuścić na boisko Pawła Golańskiego, który beznadziejnie zagrał w spotkaniu z Niemcami niż innego lewego obrońcę Jakuba Wawrzyniaka. Z kolei w starciu z Niemcami posłał w bój Łukasza Piszczka, który przyleciał prosto z wakacji, a na ławce siedział trenujący z drużyną systematycznie Tomasz Zahorski - czytamy w DZIENNIKU.
Trener naszych rywali Slaven Bilic jak na rockmena przystało (gra w również w zespole muzycznym) po sukcesie w meczu z Niemcami dał swoim zawodnikom wolną rękę. Odwołał treningi, pozwolił ruszyć zawodnikom do miasta, a sam przyszedł na swoją konferencję prasową czterdzieści minut po czasie. Mało tego, wyglądał na wyraźnie „przemęczonego”. "Sami rozumiecie jak jest" – rzucił na powitanie do dziennikarzy, za co dostał brawa na stojąco.
Entuzjazmu jaki panuje w obozie chorwackim w żaden sposób nie można porównać do atmosfery w polskiej drużynie. Co prawda po niefortunnym meczu z Austrią nikt nie chodzi z nosem na kwintę, ale wyraźnie widać, że Polacy są sfrustrowani. Nie tak to przecież miało wyglądać. Trener Leo Beenhakker stara się ratować twarz i delikatnie wycofał się z deklaracji, ktorą wygłosił tuż po zakończeniu ostatniego meczu w Wiedniu. Stwierdził wtedy stanowczo, że to już jest nasz koniec w mistrzostwach. Teraz w pewien sposób usiłował go tłumaczyć Dudka.
"Na gorąco po meczu byliśmy źli, że uciekło nam zwycięstwo w ostatnich sekundach. Nie chciało nam się wtedy wyliczać naszych szans. Teraz jest inaczej, optymizm wrócił. Choć bardziej wierzę w to, że my wysoko wygramy z Chorwacją, niż w zwycięstwo Austrii nad Niemcami" – dodał.
Cień szansy jaka przed nami stoi sprawia, że Beenhakker nie może pozwolić sobie na to co zrobili podczas ostatnich mundiali Jerzy Engel i Paweł Janas. Nie możemy spodziewać się żadnej rewolucji w składzie. Ryzyko byłoby zbyt wielkie. Po pierwsze w przypadku zwycięstwa Austriaków nad Niemcami, po ewentualnej porażce Polaków z Chorwatami nie pozostawiono by na selekcjonerze suchej nitki. Po drugie nie możemy sobie pozwolić na kompromitację. Po trzecie: ten mecz to także jego osobista rozgrywka. Przecież jeszcze nigdy jako trener reprezentacji narodowej (Holandia, Trynidad Tobago, Polska) nie odniósł zwycięstwa w wielkim turnieju (jego bilans to pięć remisów i trzy porażki).
Ewentualna porażka z Chorwatami nie oznacza jednak, że Beenhakker znajdzie się w takiej samej sytuacji jak jego poprzednicy. Prezes PZPN Michał Listkiewicz uciął dyskusje o przyszłości Don Leo w Polsce.
"Trener zostanie na swoim stanowisku do końca eliminacji mistrzostw świata, czyli do końca 2009 roku. A mam również nadzieję, że poprowadzi polski zespół także na mundialu w Republice Południowej Afryki w 2010 roku" – powiedział Listkiewicz.