Właśnie rozpoczął w więzieniu terapię AA. "Wierzę, że zwalczę chorobę najpóźniej parę miesięcy po wyjściu na wolność" - podkreśla osadzony Igor Sypniewski, syn Stefana...
Sala widzeń 09
Peryferie Radomia, ulica Wolanowska 120. Potężna budowla z czerwonej cegły widoczna jest z odległości kilku kilometrów. To jeden z najnowocześniejszych zakładów karnych w Polsce, wzniesiony raptem 10 lat temu. Kamery, elektronika, podczerwień, porządek... Na poziomie "minus jeden" - sale widzeń ze skazanymi. Każda o wymiarach trzy na trzy metry. Na środku sali numer 09 stół, obok trzy krzesła. Na zewnątrz "piwnicznego" okna kraty - opisuje DZIENNIK.
Igor został przewieziony tu z aresztu w Łodzi, gdzie przesiedział prawie rok. Przy Wolanowskiej mieszka dopiero od kilkunastu dni. Musi tu pomieszkać jeszcze do wiosny przyszłego roku, czyli do końca wyroku. Musi, bo w zakład karny w Radomiu, w przeciwieństwie do łódzkiego, prowadzi terapię antyalkoholową. Rok temu sąd w Łodzi, skazując Igora na karę pozbawienia wolności, dodatkowo orzekł wobec niego obowiązek poddania się leczeniu w zakładzie zamkniętym. Sypniewski został skazany za rękoczyny wobec matki swej konkubiny i znieważenie policjanta. Natomiast mama Igora, Ilona Sypniewska, wycofała akt oskarżenia przeciw synowi, ale ten do dzisiaj nosi w sercu zadrę.
>>>Sypniewski znęcał się nad matką?
"Mama niepotrzebnie zrobiła aferę, bo ja wtedy tylko chciałem zobaczyć Kacpra (syn Igora i jego konkubiny Małgorzaty - przyp.red.). Owszem, byłem podpity, ale na matkę Małgosi nawet nie podniosłem ręki. Powiedziałem może dwa niepotrzebne zdania i od razu w mieszkaniu pojawiła się policja. Źle jednego policjanta potraktowałem, ale to już historia" - dodaje po cichu kątem oka obserwując, przysłuchującego się rozmowie, rzecznika radomskiego aresztu.
"Jestem alkoholikiem, ale to taka choroba, jak każda inna. Można ją leczyć" - dodaje już głośniej. "Zanim mnie zamknęli, znowu się pogubiłem. Nie wiem, jakie licho mnie podkusiło, żeby brać udział w zadymie kibiców z policją na trybunach przy okazji meczu ŁKS - Lech. Chory jestem, straciłem kontrolę. Parę dni później odwiedził mnie były bokser, Jerzy Kulej. Pytał z niepokojem, czy coś mi się stało. Głupi byłem, bo gdybym wtedy z Łodzi wyjechał, to może dziś bym nie siedział..."
Król na Bałutach
Łódź, dzielnica Bałuty. Zaniedbane ulice, stare i brudne budynki. Mieszkańcy innych dzielnic Łodzi omijają Bałuty nawet w biały dzień. Rozboje, napady, kradzieże, to tam chleb powszedni. Igor mieszkał na Bałutach od dnia, w którym się urodził. Szybko w tę dzielnicę wrósł, zaprzyjaźnił się z rówieśnikami i starszymi od siebie sąsiadami. Jednak w przeciwieństwie do wielu z nich, wolał grać w piłkę na podwórku niż okradać kioski i sklepy.
>>>Były piłkarz śmiał się na rozprawie
"Od dzieciństwa miałem wielu kumpli. Pamiętam, że wszyscy - zamiast oranżady - pili piwo, większość paliła papierosy. Obojętnie, czy mieli po 7 lat, czy po 17. Ja wypiłem swoje pierwsze piwo, gdy miałem dziewięć lat. A później, to już samo poszło..." - wspomina Sypniewski. "A papierosy to mój drugi nałóg. Dzisiaj w więzieniu wypalam półtorej paczki dziennie..." - dodaje.
Igor na bałuckim podwórku przede wszystkim jednak do znudzenia obijał piłką stare mury, ćwiczył przyjęcia i podania. Szybko zapisał się do drużyny juniorów ŁKS Łódź i błyskawicznie zapracował sobie na opinię najzdolniejszego napastnika w województwie. Ale, jak na potrzeby podwórka, było to wciąż mało. Na Bałutach trzeba było jeszcze świetnie umieć się bić i zawsze mieć własne zdanie.
"Z tym też sobie poradziłem i radzę do dzisiaj. Kiedy siedziałem w łódzkim areszcie, przy ulicy Smutnej, pod moją celę trafiali też kibole Widzewa. Obrażali mnie, ubliżali. Ciągle się z nimi nap....em. Całą twarz miałem w siniakach, ale nie mogłem dać się stłamsić. Łapałem różne kary, a potem klawisze, chcąc mieć spokój, faszerowali mnie psychotropami. Wpadłem w taki dołek, że parę tygodni temu nie stawiłem się na własną sprawę o przedterminowe, warunkowe zwolnienie..."
Igor twierdzi, że nawet w ukochanym ŁKS nigdy nie dawał sobie w kaszę dmuchać. Kiedy miał 21 lat, tak podpadł szefom ŁKS, że ci bez skrupułów wyrzucili go z klubu.
"Tych, którzy mnie kasowali nigdy nie szanowałem. Poważałem tylko starych kumpli z Bałut. Gdy byłem już znany w Europie, Bałuty zawsze bawiły się na mój koszt" - podkreśla w rozmowie z DZIENNIKIEM.
Z II ligi w świat
Skłóconego z ŁKS Sypniewskiego przygarnęła drugoligowa Ceramika Opoczno. Igor długo tam jednak nie pograł. W sezonie strzelił 35 goli, z których większość - jak żartuje - padła w przerwach między sobotnio-niedzielnymi degustacjami piwa na Bałutach.
"Nie wiem skąd, ale usłyszał o mnie Grzegorz Lato, który akurat był trenerem greckiej Kavali. Szybko spakowałem walizki. Wiedziałem, że w Kavali będę mógł liczyć na podania na nos od Leszka Pisza. No i nie zawiodłem się".
Pisz po latach przyznał, że Sypniewski był w Kavali maszyną do strzelania goli, ale poza boiskiem zachowywał się już znacznie mniej odpowiedzialnie. Jednak słynnego prezesa Vardinoiannisa - właściciela Panathinaikosu Ateny pogłoski o pozaboiskowych wyczynach Sypniewskiego interesowały średnio. W następnym sezonie Igor był już napastnikiem "Koniczynek".
>>>Igor Sypniewski stacza się na dno
"Ledwo przyjechałem do Aten i już mogłem się wprowadzić do eleganckiego apartamentu. Miał ze 200 metrów kwadratowych. Pomyślałem sobie <Igor, nie wygłupiaj się, tylko graj, bo szkoda to zmarnować>. No i grałem. Ze strachu, żebym czegoś nie wywinął. Bo ze mną jest tak, że jak czuję respekt, jestem niepewny o przyszłość, to przez kilka miesięcy w ogóle nie piję. Dopiero jak ktoś zaczyna mnie poklepywać, bo pozycję mam już mocną, to wrzucam na luz. Jak już wypiję piwo, to przerwa w moim życiorysie może potrwać nawet miesiąc..."
W Atenach Igor długo trzymał fason. Osiem lat temu, w rozgrywkach Ligi Mistrzów jego Panathinaikos zmierzył się z Manchesterem United na wyjeździe. "Koniczynki" wprawdzie przegrały tamto spotkanie 1:3, ale Sypniewskiego okrzyknięto najlepszym piłkarzem drużyny z Aten.
"Byłem w dużym gazie, więc miałem fantazję. Kilka razy specjalnie zbiegałem na swą lewą stronę, by zmierzyć się oko w oko z Garry'm Neville'm. Obiegałem go jak tyczkę, więc wku...ny poprosił o pomoc, grającego przed nim, Beckhama. Ale David w defensywie też nic nie zwojował. Do Anglików miałem szczęście, bo w innym meczu, przeciw Arsenalowi, pokonałem bramkarza Seamana" - Igor wyraźnie się ożywia.
W Atenach dopadł go jednak pech. Złamał rękę i wypadł z gry. Na dodatek zupełnie nie układało mu się pożycie z żoną Magdą. Miał z nią córkę, wtedy raptem dwuletnią Dagmarę. Postanowił jednak związać się się z Małgosią, która właśnie zamieszkała z nim w Atenach.
"Przez dwa i pół roku żyłem w tym mieście bez kobiety. Za to raz na dwa miesiące odwiedzał mnie ojciec - zapalony turysta. Brakowało go na co dzień, bo gdybym miał go pod ręką, to pewnie by mi pomógł... "- Igor zawiesza głos.
CDN.