Proces Ryszarda F. i Arki dobiega powoli końca. Prawdopodobnie rozprawy, do których dojdzie na początku marca, będą ostatnimi. Nieprzypadkowo więc śledczy dostarczyli nowe kwity dopiero kilka dni temu. Chcą na sam koniec zwiększyć siłę rażenia, bo wciąż pokaźna grupa byłych sędziów i działaczy nie przyznaje się do winy. Twierdzą, że zostali pomówieni przez byłego trenera Arki Wojciecha W. i kierownika drużyny Wiesława K. Analiza billingów, jaką dostarczyli sądowi prokuratorzy sprawiła jednak, że już chyba nikt rozsądny nie uwierzy w niewinność sędziego Marka R. czy byłego członka zarządu PZPN Henryka K.

Reklama

Kto tak naprawdę trząsł Arką? Wcale nie prezes Jacek M. z Ryszardem F. W ustawianie spotkań zaangażowany był swoisty triumwirat. Poza prezesem klubu, w jego skład wchodził były szef sędziów z Górnego Śląska Marian D. i wspomniany Henryk K. Jacek M., jako szef Arki, był odpowiedzialny za organizowanie pieniędzy na łapówki. Z kolei mający wielkie wpływy Marian D. i Henryk K. urabiali sędziów i obserwatorów. Nad wszystkim oczywiście troskliwą opiekę sprawował sam Ryszard F., dostarczający arbitrów ze swojej „stajni” (Zbigniew R. z Poznania, Marcin N. z Koszalina, Marek R. z Piły) - czytamy w DZIENNIKU.

>>>Kogo tym razem pogrąży "Fryzjer"?

W tej grupie istniał ściśle sprecyzowany podział ról. Henryk K. załatwiał dla Arki przychylność obserwatorów, z kolei Marian D. sędziów, szczególnie jeśli PZPN wyznaczył na mecz Arki arbitra z południa Polski. Jego pomoc była nieodzowna, bo wpływy „Fryzjera” nie rozciągały się, wbrew legendom na całą Polskę. Małopolska to było terytorium jego wielkiego wroga – Janusza Hańderka.

Nowy materiał dowodowy, dostarczony przez prokuratorów, to jednak przede wszystkim billingi. A z nich wynika, że szajka oszustów była doskonale poinformowana na temat metod zacierania śladów. „Fryzjer” zużywał kilkaset kart pre-paid do komórek rocznie, żeby trudniej było go namierzyć. Podobne metody mieli prawie wszyscy, którzy angażowali się w ustawianie spotkań Arki. Tak samo robił arbiter Marek R. z Piły, który konsekwentnie utrzymuje, że prokuratorzy usiłowali wymusić na nim przyznanie się do bzdur. Szkoda tylko, że nie umiał wyjaśnić, w jakim celu co dwa tygodnie wymieniał kartę w telefonie komórkowym.

Paniczny lęk przed dzwonieniem na komórki na abonament odczuwał też Marian D. Szef śląskich sędziów lansował nawet metodę - „na asystenta”. Jeśli arbiter, na którego należało wpłynąć, nie posiadał komórki na kartę, wolał ryzykować wtajemniczenie w układ, któregoś z jego liniowych i dzwonić do niego, niż pozostawić ślad w wykazie połączeń abonenta.

>>>CBA zatrzymało asystenta Wdowczyka

Reklama

Większość członków tego układu stosowała jeszcze jedną zasadę komunikowania się. Aby do kogoś zadzwonić, należało puścić mu sygnał z „oficjalnego” numeru telefonu, a dopiero po chwili kontaktować się z kumplem z mafii z numeru na karcie pre-paid. Chodziło o to, by rozmówca, który często nie znał wyświetlającego się numeru, mimo to wiedział, kto chce z nim rozmawiać. Często było też tak, że w miarę zbliżania się meczu, w ogóle nie korzystano z numerów na abonament.

Robił tak między innymi wspomniany sędzia Marek R. Trzy dni, dwa dni i dzień przed meczem rozmawiał z Ryszardem F. wielokrotnie. W dniu meczu Arka - Cracovia analizujący billingi policjanci nie stwierdzili żadnej rozmowy między R., a „Fryzjerem”. Nie kontaktowali się? Skądże, po prostu w tym dniu R. korzystał już tylko z telefonu na kartę, żeby było trudniej go namierzyć. To między innymi przez takie metody udało się wykryć „tylko” 2122 połączenia między nim, a „Fryzjerem” w okresie od lipca 2003 do maja 2005. Nie lada gadułą był także Henryk K., który w tym okresie dzwonił do Ryszarda F. 296 razy.