>>>Jest problem z Beenhakkerem

Do rangi wydarzenia dnia urosła więc wizyta, momentami przypominająca kabaret, Laty w Portugalii. Na lotnisku nastąpił pierwszy akt - prezes stanął mężnie przed dyktafonami, kamerami oraz wycelowanymi w siebie aparatami i zaczął odpowiadać na pytania. "Owszem, rozmowa odbyła się w cztery oczy, ale musiałem się skonsultować z moimi wiceprezesami" - mówił. Od wczoraj więc Lato może uchodzić za twórcę nowej wersji poufnej, prywatnej, rozmowy. "Czy mam pretensje do człowieka, od którego to wyciekło do mediów? Nie, dlaczego?" - dziwił się. Po kilku podobnych pytaniach Lato nagle, niczym zawodowy rugbista, ruszył w tłum dziennikarzy przedzierając się do drzwi. Wszyscy ruszyli za nim."Panie prezesie, drzwi są tam" - zdążył tylko krzyknąć odbierający go z lotniska Jan de Zeeuw, na co Lato wykonał zwrot i kontynuował ucieczkę w drugą stronę.

Reklama

Podobnie było po przyjeździe do hotelu, gdzie już ci sami dziennikarze zdążyli przyjechać przed nim. "Nie będę komentował tej sprawy" - powiedział Lato. Ale w Polsce pan komentował - rzucił ktoś z tłumu. "Powiem panu uczciwie, że to, co robię w Polsce, to moja sprawa" - w swoim stylu odparł prezes. "Dlaczego do Portugalii ostatecznie nie przyjechał pan Piechniczek?" - pytali dziennikarze. "Pana senatora zatrzymały w kraju ważne obowiązki" - usłyszeli w odpowiedzi.

To było jednak tylko preludium. Gwoździem programu okazało się ponowne spotkanie Laty i Beenhakkera. "Nie ma zgody na współpracę oficjalną, czy nieoficjalną trenera Beenhakkera z Feyenoordem" - mówił Lato. "Nie zabronię mu oczywiście robić w wolnym czasie tego, co chce. Nie zabronię mu spotkać się na kawie z ludźmi z Rotterdamu. Przecież trener ma tam dom, rodzinę, regularnie tam bywa. Tak jak ja bywam w Mielcu, bo Stal to mój klub" - tłumaczył prezes, który zapowiedział też, że nie ma tematu zwalniania Beenhakkera. "Ani ja tego nie zrobię, ani tym bardziej dziennikarze".

Reklama

Pół godziny później, tuż przed wieczornym treningiem reprezentacji, swoją konferencję prasową zwołał holenderski selekcjoner. Mówił dość długo, powtarzał te same rzeczy, o których informował już wcześniej. Zapewniał, że w przypadku Feyenoordu nie ma mowy o żadnym kontrakcie, nie ma mowy o żadnej pracy związanej z trenowaniem, przebywaniem na boisku. Po czym powiedział, że nikt mu nie będzie dyktował tego, co ma robić w swoim wolnym czasie, a on ma zamiar go spożytkować na pomoc swojemu ukochanemu klubowi.

Lato więc swoje, Beenhakker swoje. Selekcjoner zapytany o stanowisko prezesa, który wyraźnie powiedział dziennikarzom, że mu odmówił, powiedział: "To bardzo dziwne, bo ja mam inne informacje".

Czyli zgoda jest, ale jej nie ma? Nic nie wiadomo. Wiadomo za to, że atmosfera wokół reprezentacji staje się bardzo ciężka. Właściwie nie do zniesienia, co musi rzutować na zawodników. Oczywiście nie da się ich całkowicie od tej sprawy odseparować. Nie są przecież odcięci od świata, mają komputery z łączami internetowymi, mają telefony komórkowe.

Najostrzejsze stanowisko zajął kapitan drużyny, Michał Żewłakow. "Wyobrażam sobie, że Beenhakker mógłby łączyć te dwie funkcje" - mówił piłkarz. "Jednak po dłuższym namyśle muszę powiedzieć, że jest w tym coś podejrzanego. Żaden inny poważny selekcjoner nie decyduje się na coś takiego. Leo mi jednak zaimponował - zebrał nas wszystkich, opowiedział o całej sytuacji. Wszyscy stoimy za nim murem. Mamy dość już tej fatalnej atmosfery wokół kadry. Bo wewnątrz, w drużynie, wszystko jest świetnie" - zapewniał Żewłakow.