Obaj gracze oraz trener Ralf Rangnick, który stanął w obronie zawodników, zostali przez Niemiecki Związek Piłki Nożnej (DFB) wezwani do pisemnego wytłumaczenia się ze swojego zachowania.

Szkoleniowiec beniaminka Bundesligi w jednym z wywiadów przyznał, że "to powszechne, że piłkarze najpierw idą się przebrać, a dopiero później udają się do kontroli". Ta wypowiedź wywołała burzę w Niemczech, a DFB zapowiedziało, że jeśli te słowa się sprawdzą od razu zostanie wszczęte postępowanie sądowe.

Reklama

Rangnick, po tym jak jego dwóch graczy spóźniło się dziesięć minut po meczu z Borussią Moenchengladbach na antydopingowe badanie, próbował ich tłumaczyć. "W przeszłości zdarzało się to regularnie i nikt się tym nie przejmował. Sama komisja często sugerowała, że woli, by zawodnicy najpierw zmienili ubrania, a dopiero potem przychodzili do nich. Rozmawiałem na ten temat również z innymi trenerami i jest to wszędzie regułą, nie tylko u nas" - powiedział Niemiec.

Zasady określone przez Światową Agencję Antydopingową (WADA) mówią wyraźnie, że kontrola musi odbywać się bezpośrednio po meczu. Teoretycznie mocz może być bowiem oczyszczony z niedozwolonych środków przez inne leki w bardzo krótkim czasie.

Reprezentantowi Austrii Ibertsbergerowi i Niemcowi Janckerowi grozi roczna dyskwalifikacja. "To byłaby głupota, gdyby zostali na rok odsunięci od gry. Przecież nikt nie złapał ich na dopingu. Trzeba znaleźć jakieś inne rozwiązanie. Z drugiej strony reguły znane są wszystkim i nie wyobrażam sobie, by to zachowanie nie miało żadnych konsekwencji" - skomentował dyrektor sportowy Borussii Moenchengladbach Max Eberl.