>>>Piłkarska mafia na kartę pre-paid

Z telewizji wszyscy znamy obrazki zakutych w kajdanki sędziów, trenerów, piłkarzy czy działaczy. "Mafia sędziowska" - to określenie w ostatnich latach poznała cała Polska. Tymczasem proces odbywajcy się w ponurym gmachu sądu wojewódzkiego we Wrocławiu wcale nie przypomina procesu zorganizowanej grupy przestępczej. Oskarżeni gawędzą sobie z dziennikarzami, w wolnej chwili wyskakują na papieroska. Obrońcy i prokuratorzy też nie patrzą na siebie wilkiem i nie omijają się z daleka. I to ma być mafia?

Reklama

Ryszard F. też nie wygląda jak Al Capone. Miesiące, które spędził w rodzinnym domu - po wyjściu z aresztu, w którym przebywał 1,5 roku - zupełnie go domieniły. Tryska zdrowiem i energią. W rozmowach z dziennikarzami nie traci dobrego samopoczucia. "Miałem całą stajnię sędziów. I karmiłem ich sianem" - odpowiedział na jedno z pytań dziennikarza. Jego obrońca mecenas Andrzej Grabiński strofował go: "Panie Ryszardzie, niech pan za dużo nie rozmawia".

Wszyscy znają się doskonale, bo to już trzydziesta rozprawa w sprawie Arki. Dziś prokuratorzy skończą swoje mowy i głos zabiorą obrońcy Ryszarda F.

Reklama

Wczorajszy dzień rozpoczął się od przesłuchania ostatnich świadków. Swoje wcześniejsze zeznania zmienił były prezes Arki Jacek M., który początkowo nie przyznawał się do kupienia kilkudziesięciu spotkań. Teraz mówi co innego i całą winę stara się zrzucić na "Fryzjera". "Mówi, że go zastraszałem. To śmieszne. Szkoda, że nie zarzuci mi jeszcze, że mu żonę zgwałciłem" - denerwował się Ryszard F.

Prokuratorzy wykonali ogromną pracę. Materiał zebrany przez Tomankiewicza i Krzysztofa Grzeszczuka mógł zrobić wrażenie. Tym bardziej że przygotowano specjalny pokaz multimedialny. Na kolejnych slajdach prokuratorzy tłumaczyli, na czym miał polegać proceder ustawiania meczów. "To nie w PZPN decydowano o tym, które kluby i którzy sędziowie spadną i wejdą do ligi. Takie decyzje podejmowano w domu 60-letniego mężczyzny z Zielonejgóry (pisanej razem - red.) lub w jego restauracji Borowianka we Wronkach" - rozpoczął swoją przemowę Tomankiewicz.

Tym słowom towarzyszyły śmieszne slajdy z początków kariery Ryszarda F. jako działacza Czarnych Wróblewo. Na zdjęciu widzieliśmy zabawnie ubranych i uczesanych prowincjonalnych piłkarzy z lat 80. Później w to miejsce wskoczył slajd ze zdjęciem zespołu Amiki, w którego składzie za czasów Ryszarda F. grało wielu reprezentantów Polski i pracowało w niej wielu znanych trenerów.

Reklama

"To materiał na scenariusz filmu albo badania psychologiczno-socjologiczne. Jak to się stało, że właściciel zakładu fryzjerskiego we Wronkach rządził całą ligą" - zastanawiał się Tomankiewicz. Kolejne podejrzane mecze ilustrował różnymi slajdami. Mogliśmy zobaczyć dziwne bohomazy.

"To nie sztuka współczesna, ale wykres pokazujący 2500 numerów telefonów pod które F. dzwonił w latach 2003-2005" - wyjaśnił Tomakiewicz. Połączenia telefoniczne odegrały pierwszoplanową rolę w mowie oskarżycieli. "W przypadku każdej zbrodni bardzo ważne jest narzędzie. Jeśli je się znajdzie, to można udowodnić winę. W tej sprawie takim narzędziem były telefony komórkowe" - powiedział prokurator.

To własnie połączenia telefoniczne pozwoliły Tomankiewiczowi prześledzić układy i kontakty między Ryszardem F., sędziami, obeserwatorami i właścielem Arki Jackiem M. Prokuratorzy na slajdach pokazywali mapy różnych części naszego kraju i miejsca, w których przekazywano pieniądze. Ustalono je na podstawie logowania do sieci komórkowej oraz zeznań świadków. I tu też mamy kawałek filmu sensacyjnego. Różne kwoty od 2 do 43 tysięcy złotych przekazywano w miejscach takich, jak: Mc Donald's w Jankach, na stacji benzynowej gdzieś między Wałczem a Stargardem Szczecińskim, na parkingu przy hipermarkecie i w pubie Ameryka w Gdyni, a nawet w Warszawie koło Grobu Nieznanego Żołnierza. Przekupni sędziowie swoimi zeznaniami obciążali Ryszarda F., który za niewykonywanie jego poleceń miał ich karać załatwieniem gorszych not u obserwatorów.

Z tych wszystkich wywodów wyłonił się smutny obraz polskiej piłki. Już niemal dwie setki ludzi zatrzymanych w tej sprawie, którzy dla awansów, kariery i pieniędzy nie cofali się przed oszustwami i krętactwem. Co ciekawe, w swoich zeznaniach niektórzy z nich mówili: "Zawsze byłem uczciwym człowiekiem i nadal za takiego się uważam. Robiłem źle, bo takie były zasady w tym środowisku".

Z materiału dowodowego wynika, że Arka kupowała niemal każdy mecz. Oprócz Ryszarda F. na ławce oskarżonych zasiedli wczoraj w większości ludzie związani z gdyńskim klubem: były prezes Jacek M. (na początku rozprawy źle się poczuł i opuścił salę), wiceprezes Grzegorz G., działacz Jakub P. i piłkarz Krzysztof S. Grupę osób, które nie przyznają się do winy, uzupełniali obserwator PZPN Marian D. i sędzia Marek R. Co ciekawe, w zeznaniach wiele razy pojawiło się nazwisko członka zarządu PZPN Henryka K., który w trudnych momentach wspierał Arkę i załatwiał jej przychylność sędziów. Ryszard F. uważa, że materiały przedstawione przez prokuraturę nie są pełne.

"Przedstawili nam piękną sieć połączeń telefonicznych, ale dlaczego nie puścili nagrań operacyjnych" - dziwił się w rozmowie z nami "Fryzjer". "Wiem, że byłem nagrywany. Puszczano mi te nagrania. Ale do materiału dowodowego ich nie włączono, bo na nich po prostu nic nie ma" - zapewnia główny oskarżony w procesie.

Jego koledzy też wierzą, że ich renomowani obrońcy tacy jak Grabiński czy Piotr Kruszyński nie pozwolą ich skazać. "Jestem pewien, że pierwsza instancja będzie dla nas bardzo surowa. Spodziewamy się wyroków, ale będzimy się odwoływać. Trochę stracha jest, ale najgorzej mają ci, którym zarzucono udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Tu wyroki mogą być bardzo wysokie" - martwił się jeden z oskarżonych.

O tym, jakie wyroki zapadną w tym bezprecedensowym procesie, dowiemy się już niebawem. Wątek Arki prokuratorzy chcą bowiem zakończyć bowiem do końca marca.