Holenderski trener sam przyznaje, że woli mieszkać w Belgii, bo tak nie znosi atmosfery w Polsce. Mimo że tak się u nas męczy, nie chce jednak rezygnować z pracy. Kontrakt Leo jest tak korzystnie skonstruowany, że w przypadku wcześniejszego jego rozwiązania z winy PZPN związek będzie musiał wypłacić mu gigantyczne odszkodowanie. A ewentualna premia za wciąż realny awans do finałów mistrzostw świata jest wręcz kosmiczna. Na taką finansową porażkę prezes Grzegorz Lato nie może sobie pozwolić.

Reklama

>>>PZPN ciężko będzie zwolnic Beenhakkera

Status quo zostanie zachowane tylko w przypadku zwycięstwa Polaków w najbliższym meczu z Irlandią Północną w Belfaście. Następne poważne mecze czekają kadrę dopiero jesienią, zatem Leo będzie miał pół roku spokoju. W przypadku straty punktów rozpocznie się operacja zwalniania Holendra. Jak dowiedział się DZIENNIK, w PZPN wpadli już na pomysł, jak pozbyć się "intruza" bez dodatkowych kosztów.

Słabą stroną Beenhakkera może się okazać jeden z punktów w umowie o pracę, który mówi o konieczności dbania o dobry wizerunek związku. Beenhakker niejednokrotnie publicznie podważał kwalifikacje ludzi pracujących w PZPN. W prasie i programach telewizyjnych powtarzał: "Trzeba to wszystko zburzyć do fundamentów i zacząć budować od nowa". Mało tego, publicznie postponował szefa Wydziału Szkolenia PZPN Antoniego Piechniczka, a zatem swojego bezpośredniego przełożonego.

"Po tym jak Leo zaśmiał się nam w twarz, podejmując równoczesną pracę w Feyenoordzie Rotterdam, zaczęliśmy być wobec niego bardziej surowi" - powiedział nam jeden z członków zarządu PZPN. "Nie ma mowy o jakichkolwiek wyjazdach Leo do Rotterdamu na dłużej. Ustaliliśmy, że Leo wykorzystał urlop, jaki mu przysługiwał w tym roku, już w styczniu. Do Feyenoordu wysłaliśmy oficjalne zapytanie, na czym konkretnie będzie polegała praca Beenhakkera w tym klubie i w jakim terminie będzie zajęty, ale nie dostaliśmy do tej pory odpowiedzi. Teraz nie ma mowy o jego zwolnieniu, bo ludzie by nas zjedli, ale jak nie wygra w Belfaście, do akcji wkroczą prawnicy. Udowodnić mu, że nie dba o wizerunek firmy, która mu płaci, będzie banalnie prosto" - tłumaczył.

"Jeśli taki zapis w kontrakcie Beenhakkera rzeczywiście jest, to moim zdaniem Holender stoi na przegranej pozycji. Przy PZPN krąży cała armia zdolnych prawników" - powiedział DZIENNIKOWI mecenas Paweł Broniszewski, który od lat zajmuje się sprawami ze świata piłki nożnej. "Z jednej strony trudno mówić o dobrym wizerunku PZPN, bo go tak naprawdę nie ma. Ale z drugiej pracownik nie może pluć na pracodawcę. Jeśli udałoby się udowodnić, że miały miejsce takie przypadki, a sam byłem ich świadkiem choćby w programie telewizyjnym, to jest to powód dla związku do wyciągnięcia konsekwencji. Różne one mogą być. Można ukarać finansowo, zerwać umowę o pracę albo nawet wystąpić o odszkodowanie. Generalnie w środowisku piłkarzy i trenerów w całym cywilizowanym świecie obowiązuje zasada, że o klubie, a więc o pracodawcy, nikt nie wypowiada się negatywnie" - przekonuje prawnik.

>>>Beenhakker: Nigdzie nie odchodzę

Reklama

Dyrektor sportowy PZPN, a dawniej selekcjoner reprezentacji, Jerzy Engel, twierdzi, że on też miał w kontrakcie zapis o dbaniu o dobre imię związku, kiedy prowadził drużynę narodową.

"To jest standard. Od wszystkich trenerów się tego wymaga. I ja o to zabiegałem. Przypomnijcie sobie te czasy. Wtedy związek był postrzegany zupełnie inaczej przez społeczeństwo. PZPN traktowano z należytym szacunkiem. Do głowy mi nie przyszło, aby obrażać swoich pracodawców. Pozytywne podejście i dobry klimat wokół piłki nakręcały koniunkturę. Gazety piszące o sporcie też się lepiej sprzedawały. Nie chcę powiedzieć, że pogorszenie wizerunku PZPN to wina Beenhakkera, ale też chyba nie można powiedzieć, że Leo przesadnie o niego dba. I przy okazji chciałbym sprostować niedorzeczne doniesienia prasowe. Nie czyham na stanowisko Beenhakkera. Oświadczam, że nigdy nie będę już trenerem reprezentacji" - zakończył Engel.