Tym razem sytuacja jest jednak zupełnie inna. Przede wszystkim Majewski jest członkiem - otwarcie sprzeciwiającemu się Beenhakkerowi - zarządu PZPN. Poza tym to właśnie on był kandydatem związku na tę osławioną pozycję „polskiego asystenta”, którego próbowano narzucić Holendrowi po Euro 2008. Beenhakker wybrał jednak Rafała Ulatowskiego. Z kolei, gdy po innej, równie głośnej aferze z Antonim Piechniczkiem w roli głównej, coraz częściej zaczęto mówić o pozbyciu się selekcjonera, to właśnie o Majewskim mówiono jako potencjalnym następcy. Wygląda więc na to, że Beenhakker, zapraszając „Doktora” do współpracy, zastosował manewr taktyczny mający na celu oswojenie wroga.

Reklama

"Boże, jaki to polski sposób myślenia" - oburza się selekcjoner. "Zaprosiłem Majewskiego na dokładnie takiej samej zasadzie, jak wcześniej zapraszałem Michniewicza czy Urbana. Nie ma co szukać w tym drugiego dna. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że Majewski jest jednym z członków zarządu PZPN, ale na reprezentację przyjedzie jako kolega po fachu, jako trener. Nic więcej".

Gra tym razem jednak wydaje się nie dość, że czytelna, to jeszcze całkowicie... słuszna. Znając umiejętności Don Leo w obcowaniu z ludźmi, istnieje naprawdę duża szansa, że Majewski wróci ze zgrupowania całkowicie Beenhakkerem oczarowany. Z cichego wroga zmieni się w głośnego poplecznika.

"Wielkim nietaktem byłoby nieprzyjęcie tego zaproszenia. Beenhakker ustalił je z prezesem Grzegorzem Latą, który nie miał żadnych zastrzeżeń, bym wspomógł kadrę" - mówi Majewski. "Dokładne warunki mojego pobytu w sztabie reprezentacji ustalimy podczas pierwszego dnia zgrupowania" - dodaje.

Początki znajomości Majewskiego i Holendra nie były specjalnie szczęśliwe. Jak mówią dobrze poinformowani, były reprezentant Polski podczas nieformalnej rozmowy kwalifikacyjnej na stanowisko asystenta zaczął wyliczać Beenhakkerowi błędy, jakie ten popełnił jako trener Trynidadu i Tobago...