"Leo jest w Anglii, pojechał tam na zaproszenie Arsenalu Londyn" - mówi dyrektor reprezentacji Jan de Zeeuw. "Nie ma co jednak doszukiwać się sensacji. Wszystko jest załatwione z prezesem Grzegorzem Lato. Już kilka tygodni temu wiadomo było, że selekcjoner nie będzie mógł być w tych dniach w Warszawie. Obaj panowie postanowili, że do takiego spotkania, owszem, dojdzie, ale dopiero na następnym zebraniu zarządu".

Reklama

Dziwne w tym wszystkim jest jednak to, że nikt nie poinformował o absencji Beenhakkera członków zarządu. W związku z tym nikt też nie zmienił programu zebrania. "Nie będzie go?" - z niedowierzaniem w głosie pytał Zdzisław Drobniewski. "Szerze mówiąc, dowiaduję się o tym dopiero od pana. Nie wiem, co powiedzieć. Dziwne to wszystko. W końcu na poprzednim zarządzie w Kielcach, dzień przed meczem z San Marino, wszyscy jednogłośnie uchwaliliśmy, że chcemy się z selekcjonerem spotkać i zadać mu kilka pytań".

Podobnie zdziwiony był i Antoni Piechniczek, który także od nas dowiedział się, że Beenhakker nie będzie obecny. A przecież Piechniczek nie jest szeregowym członkiem zarządu, ale wiceprezesem PZPN, teoretycznie drugą osobą w związku po Lacie. "Pierwsze słyszę, żeby prezes Lato uzgadniał z trenerem, to że go nie będzie. To po co my w ogóle robimy to zebranie?" - złościł się były selekcjoner. "Przecież głównym punktem tego zebrania miała być właśnie ocena pracy trenera. Już na poprzednim zarządzie mieliśmy się zająć tą sprawą, ale nie chcieliśmy robić niepotrzebnego zamieszania przed meczem z San Marino".

Niestety nie sposób się wczoraj było dodzwonić do prezesa Laty, a tylko on mógłby rzucić nieco światła na to nowe zamieszanie i wyjaśnić, dlaczego nie powiadomił swoich najbliższych współpracowników o zaistniałej sytuacji.

Wygląda na to, że po raz kolejny największym wygranym jest Beenhakker. Związkowi działacze, którym po meczu z Irlandią Północną wydawało się, że chwycili Pana Boga za nogi, a odwołanie znienawidzonego Holendra jest już tylko kwestią czasu, teraz znowu są w głębokiej defensywie. Beenhakker doskonale poukładał sobie współpracę z prezesem, który pozwala mu na co najmniej tyle, jeżeli nie więcej, na ile pozwalał mu Michał Listkiewicz. Teraz już chyba nikt nie ma wątpliwości, że Beenhakker zostanie do końca kadencji, a jeżeli awansuje do mistrzostw w RPA, to jeszcze dłużej. I członkowie zarządu mogą się zżymać, pieklić na jego współpracę z Feyenoordem i brak takowej z nimi i polskimi trenerami, ale póki stronę Holendra trzymać będzie Lato, na nic się to nie zda. A działaczom dalej pozostanie tylko machanie szabelką.