Najważniejszy mecz odbył się we Wrocławiu, gdzie Śląsk został ograny przez aspirującego do tytułu Lecha. Poznaniacy od początku zaatakowali i szybko objęli prowadzenie. Swojego 13. gola w rozgrywkach strzelił Robert Lewandowski. Śląsk miał co prawda kilka okazji do wyrównania, jednej bramki dla wrocławian nie uznał sędzia, ale ostatnie słowo należało do gości. Przytomnym strzałem głową popisał się Manuel Arboleda i było po meczu.

Reklama

"Wygrał zespół piłkarsko lepszy. Nawet nie jestem, co dziwne, smutny, bo taka jest piłka" - podsumował trener Tarasiewicz, a Franciszek Smuda mógł odetchnąć z ulgą. "Wygraliśmy bardzo ważne spotkanie" - powiedział. I miał rację. Dzięki temu zwycięstwu Lech zachował realne szanse na tytuł.

Kiepską passę przerwała też Polonia Warszawa. Odkąd w stolicy zabrakło Bogusława Kaczmarka, Czarne Koszule w lidze spadły na 5. miejsce, przegrały też półfinał Pucharu Polski. Wygrana nad bełchatowianami (1:0) nie tylko doprowadziła do szaleńczego wybuchu radości trenera Jacka Grembockiego (to jego pierwsze zwycięstwo w roli samodzielnego szkoleniowca), ale pozwoliła zachować polonistom szanse na grę w europejskich pucharach. GKS był bliski remisu i pewnie by go osiągnął, gdyby nie samobójczy gol Grzegorza Fonfary na kwadrans przed ostatnim gwizdkiem. Pechowy strzelec przed kamerami próbował zaprzeczać, jakoby to on był autorem rozstrzygającej bramki, ale telewizyjne powtórki jednoznacznie go obciążyły.

"Jeszcze jesteśmy w grze i jeśli za tydzień nie przegramy w Białymstoku, to dwa ostatnie mecze zadecydują o tym, czy wystąpimy w europejskich pucharach" - ocenił Grembocki. "Ten sezon jest dla nas bardzo trudny. Mamy tylko jednego napastnika z prawdziwego zdarzenia" - dodał. I pewnie nie tylko on tak uważa, bowiem na Konwiktorskiej w sobotę pojawił się napastnik Zagłębia Lubin Michał Chałbiński.

Najbardziej dramatyczna walka toczy się pomiędzy zespołami walczącymi o utrzymanie. Dreszcze przechodziły zwłaszcza widzów w Wodzisławiu, którzy oglądali mecz Odry z Cracovią (2:1). Goście z Krakowa kończyli ten mecz w... ósemkę. Pierwszy piłkarz Pasów wyleciał z boiska w 72. minucie, już przy stanie 1:0 dla Odry. Mimo gry w osłabieniu Cracovia wyrównała po świetnym strzale z rzutu wolnego Dariusza Pawlusińskiego. Po chwili jednak goście stracili drugiego gola po rykoszecie, a następnie dwóch kolejnych zawodników. Trzeba jednak przyznać, że wszystkie decyzje o wykluczeniach podjęte przez sędziego Dawida Piaseckiego były słuszne.

Oczywiście trener Cracovii Artur Płatek miał w tej kwestii inne zdanie. "Graliśmy dziś przeciwko 12, a może 13 rywalom. Niektóre osoby pełniące pewne funkcje, za to, co pokazały, nie powinny dostać pieniędzy. Dajmy chłopakom walczyć, a nie grajmy przy zielonym stoliku" - grzmiał po meczu.

Mimo porażki Cracovia nie spadła na ostatnie miejsce w tabeli, to bowiem twardo okupuje Górnik. Zabrzanie tym razem przegrali na wyjeździe z ŁKS, co dla trenera zabrzan Henryka Kasperczaka było podwójnym policzkiem. Wynik 0:2 oddala bowiem nadzieje na utrzymanie się w ekstraklasie, a przeciwko swojemu byłemu zespołowi w barwach łódzkiej drużyny zagrał Tomasz Hajto, który kilka dni temu na łamach „Dziennika” niepochlebnie wyrażał się o zabrzańskim szkoleniowcu. Odchodząc z Zabrza, Hajto zawarł z klubem umowę, że nie zagra w najbliższym meczu z Górnikiem albo zapłaci odszkodowanie w wysokości 100 tys. zł. Potem jednak zmienił zdanie i zagrał, zapowiadając, że nie zamierza płacić ani złotówki. Wszystko prawdopodobnie skończy się na sali sądowej.

Oddzielny temat to postawa zabrzan. "Nie wiem, co się z nami dzieje na wyjazdach" - przyznał Michał Pazdan. "Zabrakło determinacji" - dodawał Kasperczak, który jednak utrzymywał, że ŁKS miał więcej szczęścia. Zamiast szukać tanich usprawiedliwień, słynny Henry powinien dobrze przyjrzeć się efektom swojej pracy, bo jak nie zrobi tego na czas, to Górnik wyląduje w pierwszej lidze, a trener rozmieni swoją sławę na drobne.