Po dziesięciodniowym pobycie w Kapsztadzie i Johannesburgu jestem pewny, że mundial w tym fascynującym kraju doskonale się uda. Jest tylko jeden warunek - kibice wybierający się za rok do RPA muszą być do tego wyjazdu odpowiednio przygotowani.

Reklama

Czytając o RPA, można odnieść wrażenie, że jest to jakieś przerażające miejsce, gdzie na białego człowieka śmierć czyha dosłownie na każdym rogu, a czarnoskórzy bandyci wylewają się ze swoich slamsów do miast, aby pożerać bogaczy. Jest w tym cząstka prawdy, ale ile na świecie jest wielkich miast, o których można powiedzieć, że są zupełnie bezpiecznie? Wszędzie są dzielnice, ulice, miejsca, których należy unikać. W Johannesburgu jest podobnie. Większa część tego gigantycznego miasta molocha (zespół miejski zamieszkuje ok. 8 mln ludzi) jest zupełnie bezpieczna i niczym się nie różni od wielkich miast europejskich. Problem jednak w tym, że główna arena World Cup 2010 - stadion Soccer City na 104 tys. widzów - budowany jest w Soweto, gigantycznej dzielnicy nędzy.

Najniebezpieczniejsze miejsce w Afryce

Ktoś wam powiedział, że to najniebezpieczniejsze miejsce w Johannesburgu? Nieprawda. To najniebezpieczniejsze miejsce w całej Afryce! - takimi słowami hotelowy taksówkarz próbował zniechęcić mnie do wizyty w Soweto. Chciałem tam pojechać, żeby zobaczyć na własne oczy, jak wygląda miejsce, do którego podobno biali nie powinni się zapuszczać.

Reklama

Kilometrowy spacer na Orlando Stadium, gdzie reprezentacja Polski rozgrywała swój mecz z RPA, odbył się bez żadnych ekscesów, choć po drodze nie spotkałem ani jednego białego kibica. Podobnie było na stadionie, gdzie poza trybuną honorową i sektorem dla Polaków nie było chyba ani jednego białego człowieka. W RPA nie dziwi to nikogo. Od lat funkcjonuje tam podział – biali chodzą na rugby, czarni na piłkę nożną. W drużynie narodowej zwanej Bafana Bafana gra tylko jeden biały piłkarz, Matthew Booth. Każdemu jego dojściu do piłki towarzyszy głośne buczenie. Podobno w ten sposób kibice z RPA wyrażają swoją sympatię dla tego obrońcy. Brzmi to jednak tak niesympatycznie, że trudno uwierzyć, że to prawda.

Ze stadionu Orlando rozciąga się widok na całe Soweto. Małe domki, jedne ładne murowane (w ramach specjalnego programu państwo powoli buduje je dla najbiedniejszych), inne sklecone z blachy i kartonów. Robi to niesamowite wrażenie i uświadamia, jaki szok kulturowy czeka kibiców, którzy przyjadą za rok na mistrzostwa z bogatych europejskich krajów.

"Nie wiadomo, ilu ludzi tu mieszka" - tłumaczył nam Andrzej, Polak od 20 lat żyjący w Johannesburgu. "Oficjalnie 5 mln, ale podobno może żyć tam i 9 mln ludzi. Codziennie przybywa 1000 nowych. Uciekają z innych afrykańskich krajów. Już nie tylko z sąsiednich: Zimbabwe czy Mozambiku, ale aż z Nigerii czy Somalii. Ci z Nigerii są najniebezpieczniejsi. Nie mają nic do stracenia, bo większość z nich nie ma żadnej pracy i rabunek to dla nich jedyny sposób na zdobycie pieniędzy na jedzenie" - straszy.

Reklama

Najbardziej makabryczną historię, jaką słyszałem w RPA, opowiedział Duńczyk pracujący przy pogłębianiu portu w Kapsztadzie.

"Właściciel mojej firmy wyszedł w nocy z knajpy i wsiadł do złapanej na ulicy taksówki. Był pijany, więc dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że jedzie nie w tym kierunku co trzeba. Czarnoskóry kierowca wywiózł go do dzielnicy slamsów. Tam czekało dwóch ludzi. Jeden z nich miał pistolet. Sprzeczali się, czy zastrzelić mojego szefa, czy darować mu życie. Ten, który miał pistolet, naciskał, żeby zabić białego. Drugi go bronił. Skończyło się na tym, że zabrali mu wszystko, co miał, i puścili 10 km do domu piechotą" -– opowiadał.

Duńczyk wpadł w kłopoty, bo nie zachował podstawowych zasad bezpieczeństwa. Mieszkał w Kapsztadzie już długo, więc poczuł się zbyt pewnie. Mnie w hotelu recepcjonistki uczulały na to, żeby brać tylko zaufane taksówki z korporacji współpracujących z hotelem. Tego się trzymałem i dzięki temu poznałem kilku bardzo sympatycznych ludzi, którzy wozili mnie po ulicach Johannesburga czy Kapsztadu.

Podstawowa zasada, żeby uniknąć niemiłych sytuacji, to nie obnosić się z bogactwem. Jadąc na mistrzostwa, lepiej wziąć stary telefon i aparat fotograficzny, zostawić najdroższe ubrania, po to aby nie prowokować złodziei. Miejscowi zapewniają, że ten sposób doskonale działa.

Zabójcze odległości

Niestety kibic udający się na mundial musi mieć na koncie sporo gotówki. Nie tylko na przelot, jedzenie i hotele. Najdroższe w RPA jest przemieszczanie się po gigantycznych, ciągnących się kilometrami miastach. W Europie nie jesteśmy przyzwyczajeni do takich odległości. W Johannesburgu w hotelu w dzielnicy Sandton zapytałem, czy daleko jest na stadion Orlando. "Blisko. Tylko 18 kilometrów" - usłyszałem w odpowiedzi.

Dużo lepszym rozwiązaniem niż taksówka jest jednak wynajęcie samochodu. Wypożyczalni jest mnóstwo, a ceny są przystępne - ok. 22 euro za dobę. Benzyna w RPA jest tania - litr to blisko 3 zł. Temat transportu w kontekście wizyty w RPA jest bardzo ważny. W Johannesburgu nie ma bowiem komunikacji miejskiej! Być może za rok gotowa będzie kolejka kursująca z lotniska do miasta. Nie jest to jednak pewne. Na razie po RPA jeżdżą tylko rozsypujące się autobusy, które dowożą do miast ludzi ze slamsów. Dokąd, skąd i o której jadą te pojazdy, nie sposób jest ustalić. Co więcej, w żadnym z tych autobusów nie widziałem białego człowieka. Podobnie jak w pociągu.

Oglądając Soweto z korony stadionu Orlando, na własne oczy zobaczyłem coś, co znałem dotąd tylko z filmików na YouTube - train surfing. Podmiejskie pociągi w Johannesburgu w godzinach szczytu wyglądają jak przedwojenne warszawskie tramwaje. „Winogrona” z ludzi przy każdych drzwiach na jadącym dość szybko pociągu to było nic. Ludzie siedzieli też między wagonami. Ale to też nic. Prawdziwe wrażenie robili dopiero młodzi chłopcy jadący na dachu pociągu! To są właśnie train surferzy. Ryzykujący życiem małolaci robiący dziwne ruchy, aby uniknąć kontaktu z linią trakcyjną. Ofiar tej zabawy jest tak wiele, że za ściganie tych surferów wzięła się policja. Jak widziałem - bez większego skutku.

Raczej nie wyobrażam sobie kibiców z Holandii czy Włoch podróżujących w ten sposób. Podczas Pucharu Konfederacji zagraniczni kibice narzekają właśnie na transport. Podstawione przez organizatorów autobusy są niepunktualne, a kierowcy gubią się i o drogę pytają przechodniów. Niby władze RPA zapowiadają, że za rok pod tym względem będzie lepiej, ale ja w to nie wierzę. Poza tym trzeba też wziąć pod uwagę gigantyczne korki, które tworzą się nawet na najszerszych autostradach (jeśli chodzi o jakość dróg, to Południowej Afryki nie dogonimy chyba nigdy). Droga z Pretorii do Johannesburga jest najruchliwszą na całej południowej półkuli! Żeby zdążyć na mecz, trzeba więc wyruszyć w drogę z odpowiednim zapasem czasu.

Raj kulinarny

Kibice w RPA nie będą z pewnością narzekać na jedno - jedzenie i picie. W Johannesburgu są dzielnice wprost stworzone do zabawy. W Melville na 7th Street znajdują się dziesiątki knajp, które zadowolą nawet najbardziej wybrednych klientów. Wybierać można między lokalami w stylu afrykańskim, angielskim, włoskim i jakim kto jeszcze zapragnie. Menu też robi wrażenie. Można spróbować dań z krokodyla, antylop kudu i springbok, rekina, strusia, lokalnych gatunków ryb czy krewetek z Mozambiku. Szczególnie pyszne i świeże są wszystkie dary otaczających RPA oceanów. Ceny jedzenia i alkoholu są podobne do naszych.

W RPA nie brakuje pubów w europejskim stylu, gdzie można bawić się do białego rana. Tam jednak też trzeba zachować ostrożność. Niektóre stoliki zarezerwowane są dla miejscowych alfonsów, wyglądających jak amerykańscy raperzy przez to, że cali obwieszeni są złotem. Oferują oni towarzystwo swoich licznych „sióstr”, które zaczynają robić się natrętne, gdy widzą, że ich potencjalny klient jest już odpowiednio pijany. Wątpliwe, żeby kibice oparli się alkoholowo-seksualnym pokusom. Muszą jednak pamiętać, że RPA jest krajem z największą liczbą ludzi zarażonymi wirusem HIV.

Stadiony będą

Cały świat pasjonuje się też walką z czasem, którą toczą budowniczowie stadionów w niektórych miastach RPA. Green Point Stadium w Kapsztadzie, a także całe jego otoczenie wygląda wciąż jak wielki plac budowy. Bryła stadionu, malowniczo położonego nad brzegiem Atlantyku, wciąż straszy prześwitami. Trudno uwierzyć, że za rok ten obiekt na będzie w stanie przyjąć 68 tys. kibiców. A jednak polscy inżynierowie pracujący przy jego budowie są pewni, że wszystko będzie skończone na czas.

"Wiesz, o co chodzi?" - pytał mnie Adrian Rzepka, polski inżynier z Rudy Śląskiej. "O to, że dopóki budują ten stadion, to mają pracę. Tu jest wielkie bezrobocie. Jak skończymy, to ci ludzie pójdą na ulicę. Ale o to, że nie zdążymy, nie ma żadnych obaw. Naprawdę miejscowi czarnoskórzy robotnicy to świetni fachowcy" - chwali Afrykanów jeden z dwóch polskich inżynierów z Kapsztadu, który buduje stadion niemal identyczny jak nasz przyszły Narodowy w Warszawie. Zaprojektowało go konsorcjum GMP International GmbH, do którego należy firma JSK - ta sama, która stworzyła projekt Narodowego.

Wybór Blattera

Szef FIFA Sepp Blatter podczas Pucharu Konfederacji uspokaja wszystkich, którzy martwią się, że RPA nie zdąży ze wszystkim na czas.

"Czeka nas wspaniała impreza, co do tego nie mam żadnych wątpliwości" - oznajmił przebywający w Johannesburgu Blatter. "Stary Świat wiele zawdzięcza Afryce. Teraz przyszedł czas, by się odpłacić, bo każdy z nas ma tu jakieś moralne zobowiązania. RPA zdała swój egzamin" - dodał, ale akurat po szefie FIFA trudno się było spodziewać innych słów. To w dużej mierze dzięki powierzeniu Afryce mundialu 2010 Blatter pozostał na swoim stanowisku. W 2002 r. jego decyzja o przyznaniu mistrzostw RPA wzbudziła mnóstwo kontrowersji. Szczególnie po tym jak dziennikarze wykryli, że stali za nią bogaci arabscy szejkowie. W Johannesburgu robili oni biznesy z handlarzami złotem i diamentami, a z FIFA wiązały ich jakieś niejasne interesy.

Mimo to chyba nikt nie ma wątpliwości, że po 80 latach rozgrywania mistrzostw świata ten turniej po prostu należy się kochającej futbol Afryce. Wybór akurat RPA też trudno krytykować. Wciąż jest to bowiem najbogatszy kraj na kontynencie. Wszystko, co jest potrzebne do sprawnego przeprowadzenia mistrzostw, już dawno tam zbudowano. Lotnisk, hoteli czy dróg możemy im tylko pozazdrościć. Jeśli tylko poprawi się bezpieczeństwo - a nowy prezydent kraju Jacob Zuma obiecuje, że tak będzie - to nie ma się co obawiać o fiasko mundialu. Chyba że wszechobecny w Afryce chaos położy całkowicie organizację imprezy. Mentalności Afrykanów jednak nie zmienimy.