"Wielkiej tremy nie będzie, bo to przecież już mój trzeci mecz w nowych barwach. Sentyment do Piasta jednak jest, i to wielki" - przyznaje nowy golkiper Kolejorza.

Nikt inny nie zna lepiej zespołu rywali niż bramkarz poznaniaków. Trener Lecha Jacek Zieliński jednak nie pytał swojego bramkarza o sposób na Piasta. Zdaniem Kasprzika najgroźniejszy w zespole z Gliwic będzie Sebastian Olszar. "Wydaje mi się, że nadchodzi jego sezon. Miał ostatnio gorszy okres, ale z meczu na mecz grał już coraz lepiej. Wiem, że dobrze przepracował okres przygotowawczy i będziemy musieli zwrócić na niego uwagę" - przestrzega Kasprzik. Zdaniem bramkarza Lecha trzeba będzie odciąć od podań młodych - Jakuba Smektałę i Kamila Wilczka.

Reklama

"Wszyscy poznali już ich wartość, więc nie muszę powtarzać, że to dobrzy zawodnicy. Jednak nie można zapomnieć, że siłą Piasta jest kolektyw. Tam każdego stać na to, aby wziąć odpowiedzialność za wynik meczu" - dodaje.

To właśnie występy w Piaście stworzyły Kasprzika jako bramkarza. "Moja kariera piłkarska to prawdziwa sinusoida" - uważa. Trudno nie przyznać mu racji. Jako junior należał do czołowych golkiperów Europy, biły się o niego niemieckie kluby, jednak Górnik Zabrze ostatecznie zablokował przenosiny do Hamburga. Później było już dużo gorzej.

"Miałem problem ze zdrowiem, do tego trafiłem na ponad rok do aresztu, ale ani przez chwilę nie zapomniałem o tym, co było moim celem, czyli granie w piłkę" - wspomina.

W końcu i dla chłopaka z Gliwic nadeszły lepsze czasy. Strzałem w dziesiątkę okazało się przejście do Piasta Gliwice. "Spędziłem tam blisko trzy lata. Początki nie należały do najłatwiejszych, bo przez pewien czas byłem tylko trzecim bramkarzem. Z czasem zacząłem jednak piąć się w górę" - przypomina.

Prawdziwa hossa zaczęła się dwanaście miesięcy temu. Z zupełnie nieznanego piłkarza stał się czołowym bramkarzem ligi. Jego nazwisko jednym tchem wymienia się obok najlepszych fachowców w ekstraklasie - Jana Muchy czy Sebastiana Przyrowskiego. "Faktycznie, chyba nie mogłem sobie wymarzyć lepszego początku w ekstraklasie. Mój najlepszy mecz? Chyba zremisowany z Wisłą Kraków 1:1. Pamiętam, że wyciągnąłem kilka trudnych piłek. Szkoda, że nie udało mi się obronić strzału Patryka Małeckiego".

Reklama

Na pomocniku Białej Gwiazdy wziął jednak srogi rewanż przed tygodniem. W piątej serii rzutów karnych to właśnie Małecki wykonywał „jedenastkę”. 26-letni bramkarz doskonale jednak wyczuł intencje wiślaka i sparował piłkę. Lech wygrał Superpuchar, a Kasprzika wszyscy ogłosili bohaterem. "Faktycznie, można powiedzieć, że odbiłem sobie z nawiązką tamtego gola" - przyznaje z uśmiechem na twarzy.

To, co osiągnął, w dużej mierze zawdzięcza ojcu. Strasznie żałuje, że jego pierwszy trener nie może oglądać jego meczów na boiskach ekstraklasy. Nie zapomina jednak o nim. Przed każdym spotkaniem Kasprzik klęka na murawie i podnosi palec ku niebu. – To znak do mojego zmarłego ojca. Wiele mu zawdzięczam. Gdyby nie on, na pewno nie zostałbym piłkarzem. Zawsze miał czas, żeby podnieść mnie na duchu, wspierał na każdym kroku.

O swoich planach nie lubi rozmawiać. Jest realistą, który twardo stąpa po ziemi. "Życie nauczyło mnie jednego. Cokolwiek się dzieje, nie można się załamywać. Zawsze trzeba dążyć do celu. Wtedy naprawdę marzenia mogą przemienić się w rzeczywistość".