Czy Francesco Totti i jego koledzy z Romy wystarczą na gwiazdy Manchesteru United?
Wie pani, ja jestem zbyt oczarowany moją drużyną, aby móc obiektywnie odpowiedzieć na to pytanie. Jestem bardzo zżyty ze swoimi piłkarzami, łączy nas autentyczna przyjaźń i nie mógłbym powiedzieć na nich ani jednego złego słowa. Totti to dla mnie najlepszy piłkarz świata, Perrotta to prawdziwy mistrz świata, no i nie ma lepszych obrońców na tej planecie niż Cristian Chivu i Philippe Mexes (śmiech). A tak poważnie, jedyna znacząca różnica między Romą a Manchesterem, to doświadczenie trenerów. Ferguson zdobył w swojej karierze 30 trofeów. Ja tylko jedno i to trzeciej kategorii - Puchar Włoch z Empoli. To przepaść!

A różnica w mentalności? Roma dopiero wspina się na szczyt europejskiej piłki…
Wiadomo - każdy piłkarz Manchesteru myśli na boisku tylko o jednym: aby zwyciężyć. Manchester to tradycja, która zobowiązuje. Nam brakuje tej tradycji, ale jeśli chodzi o mentalność moich zawodników, to jest coraz lepiej. Gdyby nie fakt, że w składzie Interu na każdej pozycji gra piłkarz światowej klasy, bylibyśmy mistrzami Włoch. Trener mediolańczyków Roberto Mancini ma praktycznie nieograniczone fundusze na zakup nowych piłkarzy, skupuje sobie Ibrahimoviciów. My nie wydajemy dużo, ale za to kupujemy z głową. Poza tym inwestujemy w młodych. Wychowaliśmy sobie na przykład mistrza świata - Daniele De Rossiego. Czasami mam wrażenie, że chłopak oddałby życie za swój klub. Często braki w umiejętnościach nadrabiamy ambicją i wolą zwycięstwa. Nie analizujemy, tylko nacieramy do przodu. Bez strachu. Mamy mentalność Synów Wilczycy. Pamięta pani ten fantastyczny zwód Manciniego z rewanżowego meczu z Lyonem? Gdyby Mancini nie był Synem Wilczycy, podałby do tyłu, a nie zaczął szarżować na bramkę…

Marzy się panu finał Ligi Mistrzów?
A jaki trener o nim nie marzy? Problem w tym, że niektórzy marząc o nim tracą kontakt z rzeczywistością i tylko się ośmieszają, a inni po prostu są realistami. Ja wiem na co stać Romę i wiem, że marząc o finale, jestem realistą. Stać nas na to. Mecze z Lyonem, czy Manchesterem to już nie jest dla nas święto, które zdarza się raz na dwadzieścia lat. To dla nas bardzo miła codzienność. Doświadczenie zdobyte w takich spotkaniach jest niezbędne, aby wdrapać się na szczyt piłki i przez długi, długi czas z niego nie spadać.

Co by pan zmienił w swojej drużynie?
Szczerze? Nic! Gramy bardzo dobrze, po co więc miałbym coś zmieniać? Owszem, zawsze można coś polepszyć, ale to bardziej kwestia detali, aktualnej formy zawodnika, niż na przykład ustawienia. Jeszcze kilka miesięcy temu krytykowano mnie, że gram dwoma defensywnymi pomocnikami, dwoma ofensywnymi, dwoma skrzydłowymi i jednym napastnikiem, ale krytycy się pochowali. Mówiono, że Totti nie powinien grać w ataku, ale ten sam Totti ma już 18 goli w lidze, więcej niż Ibrahimović, Toni, czy Kaka. Więcej niż ktokolwiek inny… Pamiętajmy, że każda zmiana to skok w nieznane.

Ile w dobrej grze Romy jest zasługi Spallettiego?
Pozwoli pani, że nie odpowiem na to pytanie. Mam siedmiu współpracowników, więc nie wszystko jest na moich barkach. Ułatwia to organizację treningów, nie muszę każdego piłkarza brać za rączkę i pokazywać mu co i jak. Staram się zwracać uwagę na każdy aspekt gry. Zaglądam w psychikę piłkarzy. Prawdziwy profesjonalista dba o każdy detal. Dziś nie wystarczy mieć talent czy technikę, potrzebna jest jeszcze harówka na treningach i odpowiednia higiena mózgu, treningi odporności psychicznej. Czasami o tym zapominamy i wtedy remisujemy.

Roma awansuje do półfinału?
Powiem tak: nawet jeśli nie awansujemy, to damy ludziom show. Świat nas zapamięta, ludzie będą o nas myśleć w samych superlatywach. Czasami to jest ważniejsze niż awans. Czy remisujemy, czy wygrywamy, zawsze gramy widowiskowo. Dwa lata temu, gdy tu przychodziłem, powiedziałem, że chcę, aby mieszkańcy Rzymu przywykli do zwyciężania. Teraz chcę, aby przywykli do igrzysk w naszym amfiteatrze - na Stadio Olimpico.















Reklama