Gdy w 1995 roku po raz pierwszy został piłkarzem Tottenhamu, felietonista "The Guardian" napisał tekst pod tytułem: "Dlaczego nienawidzę Jürgena Klinsmanna". Po dwóch miesiącach przysiadł nad kolejnym artykułem - "Dlaczego kocham Jürgena Klinsmanna". To chyba pierwsze wyznanie miłosne skierowane w stronę Niemca w angielskiej prasie.

Reklama

Mało jest w środowisku piłkarskim ludzi, którzy wzbudzają tak jednoznaczne reakcje - szacunek. Ronaldo to przecież piłkarz wielki, ale też leniwy i gruby. Ronaldinho - sympatyczny, tylko że głupkowaty. Cristiano Ronaldo - olśniewający, lecz rozkapryszony. Zidane - niepowtarzalny, ale niedostępny i porywczy. Maradona - wiadomo, kompletne szaleństwo żyjące w symbiozie z czystym geniuszem. Wymieniać można długo. U trenerów to samo - Mourinho, Benitez, Capello, Ancelotti, Wenger, Magath. Żaden z nich nie jest bez wad. A Klinsmann? Czy ktoś potrafi wymienić choć jedną wadę Klinsmanna? "Jest zbyt idealny" - powiedział kiedyś Lothar Matthäus.

Los Angeles Galaxy chciałoby go zatrudnić, by pieniądze wyłożone na Davida Beckhama nie szły w błoto - w rozgrywkach ligowych zespół się kompromituje, a to nie sprzyja budowaniu wizerunku "Becksa" w USA. Bilans trzech zwycięstw i siedemnastu porażek sprawia, że 250 milionów dolarów wydane na Anglika wkrótce stanie się powodem do kpin, a marketingowa wartość Davida spadnie rekordowo nisko. Kibice też nie będą przychodzić na stadion, by oglądać Beckhama przegrywającego mecz za meczem. Miał przecież wynieść futbol w Ameryce na inny poziom, a okazał się lalusiem, który regularnie zbiera baty - pisze DZIENNIK.

Ratunkiem przed całkowitą dezawuacją nazwiska Beckham mógłby być właśnie Klinsmann. Ale na zatrudnienia Niemca ochotę mają też szefowie Tottenhamu - na razie siedemnastego zespołu Premiership. Tam wydano latem 50 milionów funtów na transfery. Ta fortuna, jak tak dalej pójdzie, zostanie roztrwoniona, bo Martin Jol przestał sobie radzić na stanowisku trenera. "Klinsmann to jedyna rozsądna alternatywa dla Jola, którym piłkarze Tottenhamu są już zmęczeni" - piszą angielscy dziennikarze.

Reklama

Problem w tym, że Klinsmann jest z innej bajki. Nie goni ani za pieniędzmi, ani za sławą. Ponieważ będąc piłkarzem wygrał wszystko, co tylko można - był mistrzem świata i Europy - niewiele wyzwań go ekscytuje. Na zeszłorocznym mundialu z wielkim powodzeniem prowadził reprezentację Niemiec (trzecie miejsce), ale po ostatnim meczu i tak oznajmił, że wraca do USA. "Najbardziej na świecie cenię sobie spokój i poranki w rodzinnym gronie" - mówił.

Nie ma drugiego trenera, który nad pracę z jedną z najsilniejszych reprezentacji świata postawiłby rogaliki na śniadanie. Ale może to rodzinne? Gdy Niemcy w czasie mistrzostw świata szaleli na jego punkcie, matka jak gdyby nigdy nic prowadziła piekarnię w Göppingen.

Jako piłkarz zmieniał kraje (występował w Niemczech, we Włoszech, we Francji, w Anglii i w USA), żeby uczyć się języków i poznawać inne kultury. Co chciał, już zobaczył, dogada się z każdym na świecie. Jedyna nadzieja dla Galaxy i Tottenhamu jest taka, że raz na jakiś czas Klinsmann szuka jakiejś rozrywki, adrenaliny, a trenowanie jest dla niego takim ekstremalnym sposobem na wyrwanie się z monotonii. Inni jeżdżą na weekendy za miasto, on co jakiś czas na chwilkę wraca do futbolu. Może teraz?