Jak minął panu pierwszy dzień w siedzibie PZPN?

Sporo pracy, ale to normalne. Przychodzi nowy prezes, trzeba sprawdzić wiele dokumentów, porozmawiać z pracownikami. Musimy przygotować się do pierwszych obrad zarządu, które zaplanowałem na 7 listopada. Zająłem pokój ten sam, w którym urzędował Grzegorz Lato (poprzedni prezes - PAP). Dzisiaj rozmawiałem m.in. z wiceprezesem Romanem Koseckim, który przedstawił mi swoje plany dotyczące szkolenia.

Reklama

Znalazł pan w dokumentach PZPN coś, co jest powodem do niepokoju?

Nie udzielam takich informacji. Chcę na spokojnie wszystko przejrzeć. Więcej będziemy mogli powiedzieć po 7 listopada. Dzisiaj i we wtorek jestem w związku, potem wyjeżdżam, aby odwiedzić groby bliskich.

Ile razy rozładował się panu dzisiaj telefon komórkowy?

Nie było problemu, bo już ograniczyłem swoją aktywność medialną. Nie mogę ciągle udzielać wywiadów, chcę skupić się na obowiązkach. Teraz rozmawiamy, ale za chwilę nie będę dla was dostępny.

Coraz częściej pojawiają się w środowisku nazwiska osób, które może pan zatrudnić. Jednym z nich jest Władysław Puchalski, od lat pana bliski współpracownik. Kiedyś razem działaliście m.in. w reprezentacji Polski, później w łódzkim Widzewie. Czy zostanie nowym dyrektorem finansowym PZPN?

Związek już ma dobrą dyrektor finansową. Jeśli chodzi o Władka, to jakaś koncepcja jest, biorę pod uwagę mniejszą funkcję. Są np. mechanizmy kontroli biznesu, które trzeba wprowadzić, a taki człowiek na pewno by się przydał. Podkreślam jednak, że chodzi o wprowadzenie jakości, skorzystanie z fachowej wiedzy, a nie obsadzanie funkcji i załatwianie komuś pracy.

A Stefan Majewski? To prawda, że ma zostać dyrektorem sportowym? Podczas piątkowego zjazdu PZPN niemal w ostatniej chwili zrezygnował z ubiegana się o miejsce w zarządzie.

I dobrze zrobił. Stefan może spać spokojnie, tyle mam do powiedzenia. Przestańmy zajmować się sprawami personalnymi.

Nowe władze PZPN już "zapunktowały" u kibiców. Obniżyliście ceny biletów na towarzyski mecz z Urugwajem (14 listopada w Gdańsku). To pana pomysł?

Wspólny, czyli Komisji ds. Nagłych. Bądźmy realistami, obejrzenie meczu kadry nie może być dużo droższe niż np. pójście do kina na Jamesa Bonda.

Jeden z problemów polskiego futbolu upatruje pan w tym, że stał się w naszym kraju elitarny. Coraz trudniej jest grać za darmo, posłanie dzieci na szkolenie kosztuje.

Od razu zaprzeczam niektórym komentarzom. Nie jestem przeciwnym piłkarskim akademiom, one muszą istnieć i zatrudniać fachowców na dobrych warunkach. To zrozumiałe, ale trzeba na różnych stopniach to wszystko odpowiednio poukładać, aby jak najwięcej dzieci miało dostęp do futbolu.

Reklama

Chce pan również stworzyć Komisję Prawną. Może dzięki temu unikniemy sytuacji, jak podczas ostatniego zjazdu, gdy pierwsze godziny upłynęły pod znakiem wyjaśniania niejasności w ordynacji wyborczej?

Taka komisja powstanie bardzo szybko i od razu zajmie się odpowiednimi zmianami w statucie. Bo to, co mamy w tej chwili, to jest śmietnik.

Do tej pory większość czasu spędzał pan w Rzymie? Jak pan to pogodzi z rolą prezesa PZPN?

W 1999 roku, gdy zostałem wiceprezesem związku, byłem w jego siedzibie częściej niż ówczesny szef Michał Listkiewicz. Wcześniej, jeszcze w czasie mojej kariery, prezes PZPN przyjeżdżał do pracy raz w tygodniu. Zresztą o czym my w ogóle mówimy? Mam tłumaczyć się, że na trzy dni jadę odwiedzić groby? To jest śmieszne.

Wraca sprawa miejsca rozgrywania meczów reprezentacji. Czy jest pan zwolennikiem jednego obiektu dla kadry - w tym przypadku Stadionu Narodowego w Warszawie?

To nie jest temat na dzisiaj.

Zgodzi się pan, że funkcję prezesa PZPN będzie trudniej pełnić niż zdobyć medal mistrzostw świata w Hiszpanii w 1982 roku?

Oczywiście. Teraz jestem uzależniony od innych. Trzeba mieć nosa, wyczucie, stworzyć rozumiejący się team, umieć poruszać się na wielu płaszczyznach. Na boisku to wyglądało trochę inaczej, na pewno było prostsze.