Zbigniew Boniek twierdzi, że jeśli wyjdziemy z grupy podczas Euro 2008, to będzie cud. Zgadza się pan z nim?
Nie! Boniek oraz jemu podobni ludzie, którzy w różnych dziedzinach życia odnieśli sukces, boją się, że dobre rezultaty następców mogą naruszyć ich legendę. Myślą tak: komuś się uda, to ja zostanę zapomniany przez media i społeczeństwo. Tymczasem przesada w żadnej dziedzinie nie jest dobra. Znam wiele osób, które używają za dużo komplementów, albo też artystów grających z nadmiernym patosem. Wie pan co? To wszystko ciężcy durnie.
A co pan myśli o Leo Beenhakerze, który powiedział, że na mistrzostwach możemy zdobyć złoty medal?
Czytałem te słowa i własnym oczom nie wierzyłem. Nie sądzę, żeby Holender tak powiedział. Przecież to światowiec, prawdziwy dżentelmen, który potrafi trzeźwo ocenić sytuację. No, a nawet jeśli tak stwierdził, to... trudno. Przecież teoretycznie każda drużyna, która jedzie na jakiś turniej, chce go wygrać, czyż nie? Trzeba być debilem, by powiedzieć przed Euro: wybieramy się na imprezę, ale nie liczcie na nic, na pewno polegniemy. Zresztą Leo czepiać się nie dam. To gość z klasą, od jego pojawienia w polskiej piłce zmieniło się wszystko. Ten facet nauczył Polaków góry przenosić, pokazał im, czym jest prawdziwa godność w sporcie i życiu. Oderwał też zawodników od tego naszego piekiełka, w którym roi się od zakompleksionych prowincjuszy, emocjonalnych kurdupli, którzy wszystkim rzucają kłody pod nogi. Przecież jeszcze do niedawna ludzie pokroju Jerzego Engela byli przeciw Beenhakkerowi. Czy to normalne podejście? Nie! To typowa, polska zawiść.
Pan też ma nadzieję, że Polska zabłyśnie na Euro tak jak Grecja i Dania, które wygrały ten turniej?
Czyś pan doszczętnie oszalał? Nadzieję to ja mam na zbawienie i na to, że piesek, którego uratowałem spod kół pociągu we Włocławku, będzie miał dobre życie. W kwestii piłki natomiast nie używałbym tak mocnych słów. To tylko sport, nie popadajmy w wariactwo.
Zaskakujące słowa jak na kogoś, kto sam szalał na punkcie piłki nożnej i przesuwał dla futbolu premiery teatralne...
Bo ja uwielbiam piłeczkę, ale mam do niej dystans. Lubię sobie zasiąść na trybunach, odpalić dobrego amerykańskiego papierosa i patrzeć, jak te młode chłopaki zapieprzają na boisku. Odpowiada mi ten układ: oni się męczą, a ja relaksuję. Ale mimo że od lat chadzam na mecze, nie uważam, że znam się na piłce. Wręcz przeciwnie. Laikiem jestem. I gdy na przykład słyszę wypowiedzi naszych trenerów, że Maciej Żurawski wykonał kawał dobrej roboty dla drużyny, to im wierzę, autentycznie. Wierzę im mimo tego, że ja nie widziałem w tym spotkaniu choć jednej udanej akcji Żurawskiego. No, ale skoro fachowcy mówią, że coś w sobie ma, to tak być musi. Posypuję głowę popiołem i słucham.
Wobec dziennikarzy sportowych jest pan równie pokorny?
A broń cię panie Boże! Żurnaliści, podobnie jak większa część krytyków, to banda idiotów, która macza swe pióra w gównie. Nie jesteście ludźmi poważnymi, poszukujecie taniej sensacji, wyciągacie ze sportowców jakieś łajno, którym później dokarmiacie czytelników. Po losowaniu grup eliminacyjnych mistrzostw świata czytam sobie na przykład o tym, co może Michał Żewłakow myśleć o Czechu Tomasu Rosickim i odwrotnie. A ja sądzę, że obaj ci panowie mają siebie gdzieś. Zamiast myśleć jeden o drugim wolą choćby spędzić czas z rodziną. Tymczasem prasa szuka dziury w całym. Przez to mnie irytujecie. Zdaje mi się, że was i krytyków teatralnych cechuje pewien specyficzny rodzaj impotencji - nie wyszło wam na boisku lub scenie, to teraz wyżywacie się na innych, zdolniejszych.
Zgadza się pan ze stwierdzeniem, że w kadrze mamy tylko trzy gwiazdy, takie jak Smolarek, Błaszczykowski i Boruc, a reszta to przeciętniacy?
No i co ja mam panu odpowiedzieć? Że nie? No jasne, że tak. Ale to banał. Podobnym banałem była też opinia Bońka, który jeszcze przed tym, jak Radosław Matusiak postawił stopę na ziemi włoskiej, stwierdził, że chłopakowi nie powiedzie się w Serie A. Żeby dojść do tak odkrywczych wniosków, nie trzeba było grać w Juventusie czy Romie. A jeśli chodzi o wspomnianą przez pana trójkę, to rzeczywiście są to nieźli piłkarze. Na tyle, że jestem o nich spokojny. Zrobią kariery. Natomiast bardziej interesuje mnie na przykład, czy w kadrze odnajdzie się Tomasz Kuszczak. To barwna postać, ale i nieco dramatyczna. Niczym polski aktor, który ma dziesięć razy większy talent od amerykańskiego, ale i tak się nie może przebić i całe życie zasuwa syrenką. Nie chcę przez to powiedzieć, że zawodnik Manchesteru United jest tyle razy lepszy od Boruca. Chodzi mi tylko o to, że jego położenie, jego problemy są dla mnie nieporównywalnie ciekawsze niż wieczne pierdzielenie o Smolarku czy Błaszczykowskim.
Skoro jesteśmy przy personaliach, zapytam o Marka Zieńczuka. Gość jest najlepszym zawodnikiem ligi, tymczasem Leo Beenhakker go nie powołuje. Czy pana, jako zaprzysięgłego kibica Wisły Kraków, to nie irytuje?
Nie, nie i jeszcze raz nie! Jak już mówiłem, Leo to fachowiec mający zdolność dostrzegania tego, czego nie widzi przeciętny człowiek. Gdyby zobaczył coś w Marku, na pewno by go wziął do kadry. Przecież nie jest debilem, który działałby na swoją niekorzyść poprzez pomijanie wybitnej gwiazdy, prawda? Nie płaczmy już nad tym Zieńczukiem. Dajmy Holendrowi spokojnie pracować. Sądzę, że do Euro 2008 ten facet odkryje jeszcze ze dwie perełki na poziomie Błaszczykowskiego.
Jakie ma pan przesłanie w związku z Euro?
Nie oczekujmy cudu, ale i bądźmy na niego przygotowani. To radzę kibicom. A piłkarzom? Niech bawią się piłką, cieszą. Niech nie stresuje ich każde zagranie. Futbol to radość, magia. A jak będą szczęśliwi na boisku, to może i zajdą daleko? Daj Boże, żeby, jak mówi Leo, zdobyli ten złoty medal. Choć oczywiście nasz kraj nie jest na taki sukces przygotowany. Nie mamy zaplecza, nie mamy wybitnych jednostek piłkarskich, nic nie mamy. Przecież nawet jakbyśmy sięgnęli po złoty medal, to co? Poszczególni nasi zawodnicy nie zaczną nagle grać jak Leo Messi, Barcelona też się po nich nie zgłosi. Michael Owen powiedział ostatnio, że żaden z Chorwatów nie zmieściłby się w pierwszym składzie Anglików. To wyjątkowo głupie, niemiłe, ale i prawdziwe słowa odnoszące się też do nas, przeciętniaków.
Wybiera się pan w czerwcu pokibicować naszym na stadionach Austrii i Szwajcarii?
Byłem w Wiedniu kilkadziesiąt razy, to miasto mnie nudzi, podobnie jak kraj Helwetów. Wolę już usiąść przed swoim wielkim telewizorem w domu, napić się piwa z przyjaciółmi i emocjonować występami chłopaków.