Cztery lata temu reprezentacja Rosji przyjechała z mistrzostw Europy upokorzona i rozbita. Ostatnie miejsce w grupie, dwie porażki i jedna wygrana w meczu o nic z Grecją. Podobny wynik Rosjanie osiągnęli dwa lata wcześniej na mistrzostwach świata w Korei i Japonii. Putin nie krył niezadowolenia, ale jeszcze nie sięgnął po radykalne rozwiązania, bo ówczesne władze piłkarskiego związku obiecały lepsze wyniki. 13 października 2004 roku reprezentacja Rosji doznała jednak upokarzającej klęski 1:7 w spotkaniu z Portugalią w Lizbonie. Był to mecz w ramach eliminacji do mistrzostw świata w Niemczech, a na obecności Sbornej w tej imprezie Putinowi akurat bardzo zależało. Wściekły na działaczy piłkarskiej federacji, na początku 2005 roku dokonał prawdziwej futbolowej rewolucji.

Reklama

Rosyjską piłką rządził wtedy Wiaczesław Kołoskow, piastujący to stanowisko od blisko 25 lat, wpływowy działacz FIFA i UEFA. Mimo tak mocnej pozycji Kołoskow nieoczekiwanie zrezygnował z funkcji przewodniczącego rosyjskie federacji piłkarskiej. Nie ukrywał, że ustąpił po silnych naciskach politycznych. Nowym prezydentem RFU został polityk Witalij Mutko, były prezes Zenita Petersburg, ale co najważniejsze, zaufany współpracownik Władimira Putina.

Mutko natychmiast przystąpił do działania. Jedną z jego pierwszych decyzji było zatrudnienie nowego selekcjonera reprezentacji. Rozmawiano z wieloma kandydatami. Ale celem numer jeden był Guus Hiddink - ulubiony trener właściciela Chelsea Londyn Romana Abramowicza. W 2006 r. Holender podjął pracę w Rosji. Jego utrzymanie - nieoficjalnie mówi się o pensji 2,5 mln dolarów netto rocznie - wziął na siebie Abramowicz. Najbliższymi współpracownikami Holendra zostali dwaj byli reprezentanci Rosji - Igor Korniejew, który grał w Feyenoordzie Rotterdam i zna holenderski oraz Aleksander Borodiuk.

Hiddink od początku miał jasno wytyczony cel - zbudować silną drużynę na finały mistrzostw świata w 2010 r. Osiągnął go wcześniej, dochodząc w turnieju Euro 2008 do strefy medalowej. W Rosji wyczyn ten uznano za największy sukces od rozpadu ZSRR.

My możemy tylko żałować, że nasz rodzimy „Kołoskow”, czyli niezniszczalny prezes PZPN Michał Listkiewicz oparł się politycznym naciskom i wciąż rządzi polskim futbolem. Z wielu względów powielanie w naszym kraju rosyjskich wzorców nie jest wskazane, ale w tym jednym konkretnym przypadku chyba byśmy woleli, żeby prezydent Lech Kaczyński postąpił z Listkiewiczem jak Putin z Kołoskowem. Może dzisiaj nasza reprezentacja też byłaby w półfinale Euro 2008 - zastanawia się "Fakt".