Awantura zaczęła się w styczniu 2006 r., kiedy Legia wystawiła Poledicę na listę transferową. Chętnych do odkupienia zawodnika nie było, więc klub próbował się go pozbyć w inny sposób.

Reklama

"Przez trzy miesiące nie dostawałem pensji" – opowiada DZIENNIKOWI Poledica. "Zgodnie z przepisami FIFA skierowałem sprawę do PZPN z prośbą o rozwiązanie kontraktu z winy klubu. Moja wygrana wiązałaby się z tym, że Legia musiałaby wypłacić mi pieniądze za następny rok ważnego kontraktu. FIFA nakazała Legii uregulować wszystkie zaległości" – wspomina Poledica.

Piłkarz rozzłościł władze Legii i został przesunięty do rezerw. Musiał zostawać po treningach, choć inni piłkarze mogli jechać do domów. Poledica się nie buntował, bo wiedział, że klub szuka na niego haka. Z Jarosławem Ostrowskim, prawnikiem Legii ustalił, że jeżeli znajdzie nowy klub, Legia zapłaci mu 50 tysięcy euro, a z reszty pieniędzy zrezygnuję.

"Ostrowski przygotował aneks. Język polski znałem słabo, ale wychwyciłem zapis, że jeżeli znajdę klub <zostanie wypłacone odszkodowanie w wysokości 50 tysięcy euro>. Nie sprecyzowano jednak, kto komu ma zapłacić. Mój prawnik poprawił tę umowę i dopiero wtedy wyjechałem na testy do ukraińskiego Metalurga Zaporoże. Z transferu nic nie wyszło i to rozsierdziło działaczy Legii. Wezwano mnie na posiedzenie zarządu. Ostrowski wrzeszczał, że oszukałem go przy aneksie. Zapytałem, jak obcokrajowiec może oszukać prawnika przy podpisywaniu umowy w jego ojczystym języku. Ostrowski chciał za wszelką cenę wybielić się przed szefami. Były groźby i ubliżanie. Ostrowski zapowiedział, że jeżeli nie zgodzę się na jego warunki, to pożałuję. Nie lubię szantażu, więc odpowiedziałem: <W takim razie poczekam i zobaczę, co się stanie>. Legia jednostronnie rozwiązała mój kontrakt" – wspomina Serb.

Klub znowu zaczął robić Poledicy na złość. Kiedy przyjechał na Legię zabrać swoje rzeczy z szatni, ochroniarz nie chciał go wpuścić na stadion. Rozpoczęła się brudna gra.

– Ostrowski rozsyłał pisma, w których zarzucał mi, że na treningi przychodziłem pod wpływem narkotyków i alkoholu. Różnych ataków się spodziewałem, ale jeszcze nikt nigdy nie zrobił ze mnie narkomana i pijaka. Zapytałem Ostrowskiego, dlaczego mnie gnoi i traktuje jak śmiecia. Usłyszałem: „Takie jest życie, panie Poledica” – opowiada zdenerwowany zawodnik.

Legia uważała, że nie ma żadnych zobowiązań wobec Serba, tymczasem FIFA przyznała mu odszkodowanie w wysokości 60 procent kontraktu. Piłkarz postanowił jednak, że odzyska całą kwotę. Wpadł na pomysł skierowania sprawy do Sądu Arbitrażowego w Lozannie, gdzie Legia wcześniej przegrała spór z Moussą Ouattarą i straciła ok. 500 tys. euro.

"Dużo ryzykowałem, bo w przypadku odrzucenia mojej skargi, straciłbym wszystkie pieniądze plus 10 tys. euro za koszty procesu. Wynająłem prawnika w Szwajcarii. Po tym, jak zobaczył dokumenty, uspokoił mnie słowami: <Sprawa jest wygrana>. Razem z Ostrowskim na rozprawę przyleciał Michał Tomczak – były przewodniczący Wydziału Dyscypliny PZPN. Sprawę prowadziła trójka sędziów. Każda ze stron wybrała jednego, trzeci był z nadania Trybunału. Legia zgłosiła Marię Zuchowicz. Po kilku tygodniach dostałem werdykt. Legia musiała zapłacić ponad 120 tysięcy euro – czyli zaległy kontrakt, koszty przelotów do Szwajcarii, wynajęcie adwokata, a nawet rachunki za kawę, którą piłem w Lozannie! Poczułem ogromną radość i satysfakcję, że sprawiedliwość była po mojej stronie".